Szokujące, niegodziwe, haniebne, obrzydliwe, antypolskie – to tylko niektóre i to te łagodniejsze z przymiotników, które odnalazłem w tweeterowych komentarzach do sprawy grafiki, która ukazała się 1 sierpnia na instagramowym profilu marki Tiger. W sieci wybuchła gównoburza typowa dla sezonu ogórkowego, ale też, i to niestety, unaoczniająca odurzenie odpustowo-patriotycznym zakazem myślenia, na który zaniemogło polskie społeczeństwo. Jeśli jakimś cudem nie zarejstrowaliście całej awantury, tutaj możecie znaleźć materiał źródłowy. Osoba odpowiadająca u producenta energetyków za social media chciała przekazać coś zupełnie trafnego i oczywistego – że Polacy są zapatrzonym w przeszłość narodem mitomanów i odrealnionych rekonstruktorów historycznych. A zatem chrzanić przeszłość, skupiamy się na budowaniu przyszłości, spierajmy się o przyszły porządek, zamiast upajać się nekrofilnym sentymentalizmem. To oczywiście zawołanie na sporym poziomie ogólności, jednak jestem przekonany, że mogliby się pod nim podpisać zarówno liberałowie, jak i część bardziej rozgarniętych konserwatystów, jak i piszący te słowa komunista.
Dziwne to czasy, w których najszerzej słyszalny głos krytyki narodowej martyrologii wydaje anonimowy spec od marketingu sieciowego producenta napoju z kofeiną. Jeszcze ciekawsze i frapujące zarazem jest to, co następuje potem. Portale informacyjne, o zgrozo, nie tylko te prawicowe wyją z oburzenia. Pojawiają się zapowiedzi konsumenckiego bojkotu, który, biorąc pod uwagę target produktu, mógł się okazać bolesnym komunikatem zwrotnym. Patrioci poszukują kolejnych dowodów na antypolskie skłonności tygrysa i szybko je znajdują. Okazuje, że się 10 kwietnia ten sam socjalmedia zbrodniarz ogłosił Dniem Lotnictwa, a boskość Bożego Ciała skojarzyła mu się z nagą nastolatką. To ostatnie oczywiście żenujące, ale z innych powodów niż te, na które wskazują oburzeni patrioci. Kiedy zrobiło się naprawdę śmiesznie, prorządowy komunikator Rachoń wylał puszkę Tigera na wizji, a boleści poszybowały na poziom całkiem znośnego wodewilu, głos zabrał właściciel marki. No i skończyło się śmieszkowanie.
Krzysztof Pawiński, prezes Maspexu, producenta Tigera wyraził poparcie dla krytyki, która spadła na jego firmę. Tygrys niestety okazał się domowym śierściuchem bez krzty społecznej odwagi. „Zawiniliśmy nie brakiem szacunku do Powstańców, ale nadmiarem zaufania do niższych szczebli” – grzmiał biznesmen, wskazując, że marka Tiger miała się kojarzyć z kontrowersją, ale broń boże nie chciała urazić seruduszek polskich patriotów. „Doszło do odlotu kompletnego. Chciałbym jeszcze raz podkreślić – można być kontrowersyjnym, ale nigdy nie można przekraczać granicy przyzwoitości, dobrego smaku, nie można naruszać narodowych mitów i pamięci ludzi” – płaszczył się Pawiński przed dziennikarzem Weszło.pl. Jego firma nieco wcześniej ogłosiła, że wpłaci 500 tysięcy złotych na konto fundacji zajmującej się wspieraniem żyjących uczestników PW44.
To już zupełnie przestaje być śmieszne i zaczyna niepokoić. Działa propagandy odpalone w kierunku Tigera zagrzmiały tak mocno, że prezes potężnego koncerny zmuszony być zapłacić okup i w upokarzającym stylu kajać się w wywiadach prasowych. Atak i reakcja pokazują, że bojkot konsumencki w kraju ideologiczne zdominowanym przez prawicę może stanowić niebezpieczne narzędzie cenzury i wyciszania głosów krytyki i rozsądku.