Był już jeden taki, co zapowiadał, że „nie będzie niczego”. Nazywał się Kononowicz i miał śmieszny sweter w romby. Drugi nazywa się Korwin i nosi muchę. I też chce „wszystko zlikwidować”. Państwo ma być od odbierania hołdów i wkładania korony, a nie od służenia obywatelom.
Oto skrócona lista rzeczy, które chce zlikwidować partia KORWiN:
– publiczna służba zdrowia
– obowiązek edukacyjny
– urzędy pracy
– jakakolwiek ingerencja państwa w gospodarkę
– system emerytalny
– podatek dochodowy
– obowiązkowe ubezpieczenia
– ulgi i zwolnienia podatkowe
Oto skrócona lista rzeczy, które JKM zamierza wprowadzić po objęciu rządów:
– kara śmierci
– prywatna prokuratura, konkurencyjna do państwowej
– prywatyzacja firm państwowych
– przebudowa struktury parlamentu i rządu (tylko 6 ministerstw)
– videozapisy rozpraw i sądy kapturowe (sic!) dla sędziów
– ignorowanie dyrektyw unijnych
Janusz Korwin-Mikke swój program wyborczy zatytułował „Dumna, bogata Polska”. Jego przyboczny Przemysław Wipler dodał, że „KORWiN jest jedyną partią, która nie obiecuje Polakom rozdawania pieniędzy. Doskonale wie, że aby rozdawać, trzeba najpierw zabrać Polakom pieniądze”. W wiarygodność pierwszej obietnicy nie wątpię w najmniejszym stopniu.
Korwin chce przebudować Polakom prawie wszystkie sfery życia. Jego plan jest mokrym snem neoliberała, który marzy o tym, by państwo zrobiło sobie dobrowolne seppuku i dało całkowitą swobodę działania spekulantom i drobnym cwaniaczkom spod znaku „zausz firmę”. Korwin chce sprywatyzować wszystko, co jeszcze do sprywatyzowania zostało: zarówno leczyć, jak i kształcić, a nawet sądzić (vide prokuratura) będziemy się przy pomocy podmiotów będących w prywatnych rękach. Lider partii KORWiN uwielbia słowo „ryzyko”. Z lubością powtarza, że „samochody wymyślono nie po to, aby były bezpieczne, lecz po to, aby były szybkie. Ryzyko jest warunkiem wszelkiego rozwoju”. Państwo opiekuńcze zaś ten rozwój hamuje. Z neoliberalnego punktu widzenia mantra ta zawiera w sobie jakąś logikę, z którą można się nie zgodzić, lecz trudno odmówić jej spójności.
Pytania i wątpliwości powstają przy punkcie „likwidacja ulg i zwolnień podatkowych”, gdyż zagadką dla wyborców pozostaje, co właściwie Korwin oferuje w swoim antypaństwowym pakiecie w zamian za pieniądze z podatków, z których, jak rozumiem, rezygnować – mimo całej niechęci do aparatu – nie zamierza.
Państwo nie zapłaci za żłobek i przedszkole, bo „dzieci są własnością rodziców, a nie państwa”. Nie zapłaci za opiekę medyczną, bo kto nie ryzykuje (życiem), ten nie zna jego smaku. Nie zapłaci za studia, bo modelem idealnym, do którego powinniśmy dążyć, jest prywatny system edukacji college’owej rodem z USA. Nie dopłaci i nie nagrodzi prawdziwie odkrywczych inicjatyw i projektów, bo w gospodarkę nie będzie ingerować z zasady. Nie zapłaci za szkolenia zawodowe, nie pomoże w przekwalifikowaniu, bo w nowej rzeczywistości urzędy pracy nie będą miały racji bytu – Polaku, radź sobie sam lub zdychaj w nędzy!
Zanosi się więc na to, że państwowy aparat Korwina z naszych podatków finansował będzie wyłącznie służby potrzebne do sprawowania kontroli i stosowania mechanizmów opresji (vide „sądy kapturowe” i videozapisy rozpraw). Zapewne spora część pieniędzy pofrunie na zbrojenia. Ostatecznie nie potrzebujemy ani Unii Europejskiej, ani NATO. To one potrzebują nas.
Korwin od lat kieruje swoją ofertę wyborczą do tego samego kręgu osób: wkurzonych rzeczywistością zastaną utopistów, nieco zamożniejszych od wyborców PiS, usytuowanych gdzieś pośrodku finansowej drabiny bytów (ponieważ skusić ma ich wizja systemu, gdzie obowiązuje prawo dżungli, oni zaś są w stanie osiągnąć status pożerającego słabsze organizmy drapieżnika); w sprawach światopoglądowych pozostających mentalnie w XIX wieku („kobietę zawsze się trochę gwałci”).
Korwin oferuje im rzeczywistość iście schizofreniczną: jego państwo będzie trochę liberalne, a trochę totalitarne. Obywatele Korwinlandu będą zmuszeni czcić tradycję chrześcijańskiej Europy, gdzie nie jest w dobrym tonie obnoszenie się z niepełnosprawnością czy „pedalstwem”. Będą jednocześnie na tyle wolni, by w zaciszu domowym stosować przemoc wobec „będących ich własnością” dzieci, bądź odmówić im kształcenia, jeżeli właśnie takie metody wychowawcze wydadzą im się adekwatne.
Według najnowszych sondaży w Sejmie ma szansę zasiąść 10 posłów od Korwina. Możemy odetchnąć, jesteśmy bezpieczni. Rewolucja Czerwonej Muchy jeszcze nam nie grozi.