Do krajów niemal całej Europy ciągnie potok uchodźców z Ukrainy. Ludzie we wszystkich krajach stanęli do pomocy z dobrym skutkiem. Media przerzucały się fotografiami, entuzjastycznymi reportażami czy zwykłymi zachwytami w sieciach społecznościowych. Zdaliśmy egzamin! My, zwykli ludzie. Oczywiście, czym byłaby ta pomoc bez propagandowego podłączenia się pod społeczny zryw władz różnych szczebli z różnych krajów? Politycy tez chcą się ogrzać przy płomieniach ludzkiej solidarności. Niekiedy nawet im się udaje.

Ale prawda jest dość brutalna: cały impet tej ludzkiej rzeki nieszczęścia i dramatu wzięła na siebie armia wolontariuszy. Władza tylko wspiera. Dobrym słowem (to przede wszystkim) i, jak w Polsce, skuteczną próbą sprywatyzowania pomocy lub systemowymi rozwiązaniami, które wydają się efektywne. Poza Polską dużo lepiej nie jest. Wolontariusze, porywy serca zwykłych ludzi i władza, która się z tych porywów cieszy.

Problem polega tylko na tym, że nie widać propozycji całościowego rozwiązania problemu. Bo wiemy oczywiście, ilu uchodźców z Ukrainy trafiło do Polski i innych krajów Unii i państw, niebędących członkami UE, wiemy nawet, jakie specjalne regulacje  dla nich przygotowano na pierwsze półtora roku. Nie wiemy tylko, co dalej.

Czy ktoś to ogarnia? Ależ ogarnia. Właśnie w ten sposób, żeby niczego na dłużej nie planować na poziomie państwowym. Za pół roku wszystko może się zdarzyć – część uchodźców wróci do siebie, ale domniemywam, że to nie będzie zbyt duża grupa. Komu chce się wracać do ostrzelanego miasta, rozwalonego domu, nieistniejącej szkoły? Zanim to się odbuduje, zanim życie wróci do jakiej takiej normy, przeleci przez palce parę lat. Ludziom nie chce się czekać, skoro mogą zostać w gościnnych jak do tej pory krajach. Coraz większa jest wprawdzie obawa, że owa gościnność, która tak się wzruszamy, może nie żyć zbyt długo. Co wtedy? Nic. To wszystko przewidziano.

Nie znoszę teorii spiskowych, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zastanawiająca bierność państw w Europie i zrzucenie lwiej doli pomagania uchodźcom na barki wolontariuszy ma na celu przygotowanie rynku pracy do zagospodarowania nowej, rezerwowej, a co najważniejsze, taniej armii pracy rezerwowej.

Uchodźcom nie da się umrzeć. Ale też nie będzie ich się rozpieszczać. Muszą być gotowi do nowych wyzwań, jakie postawi przed nimi kapitalistyczna Europa. Najważniejszym z nich jest pozostawanie w gotowości do podjęcia pracy, której rozpieszczeni miejscowi pracownicy nie chcą podejmować dopóki pracodawca nie zaoferuje im takich warunków, jakich oczekują. A ukraińska rezerwowa armia pracy nie będzie grymasić, kiedy skończy się fala entuzjastycznej gościnności, a trzeba będzie po prostu utrzymać się na powierzchni. To gotowa recepta na konflikty.

Dlatego nisko chylę czoła przed tymi związkami zawodowymi, które już dziś szkolą swoich członków do współpracy ze swoimi towarzyszami pracy z Ukrainy, do rozumienia wspólnoty interesów pracowniczych wobec wspólnego przeciwnika, jakim jest chciwy kapitalista. To jedyna droga, by pomysły o zrobieniu z uchodźców narzędzia do jeszcze większego wyzysku, znalazły się tam, gdzie ich miejsce, czyli na śmietniku.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…