Po stronie macedońskiej – wielokilometrowe kolejki, dziesiątki wagonów oczekujących na przejazd. Po stronie greckiej – zdesperowani ludzie okupujący tory w ramach protestu przeciwko ograniczeniu ruchu granicznego. Dramat w Idomeni wciąż trwa.
Epicentrum kryzysu migracyjnego, znajdujące się obecnie na grecko-macedońskim pograniczu, oprócz koszmarnej sytuacji humanitarnej generuje również znaczne straty dla i tak już poturbowanej greckiej gospodarki. Od 10 dni koczujący tam uchodźcy nie pozwalają na wjazd pociągów na terytorium Grecji. – Jesteśmy wyczerpani, nasze dzieci chorują, nie potrafię zrozumieć dlaczego nie możemy iść dalej. Będziemy blokować tak długo aż granica zostanie otwarta – powiedział agencji Reutera uciekinier z syryjskiego Aleppo, 35-letni Anwar.
Tory prowadzące z Grecji są Macedonii są częścią węzła kolejowego, łączącego ogromny port w Pireusie z resztą Europy. Każde zakłócenie przepływu towarów automatycznie przekłada się na straty greckich przedsiębiorstw utrzymujących się z eksportu. Obecnie część towarów jest ładowana na ciężarówki lub też transportowana okrężną drogą, przez Bułgarię. Takie rozwiązanie powoduje jednak znaczne zwiększenie kosztów. Według szacunków greckich ekspertów, utrudnienie ruchu kolejowego zmniejszy o ok. 8 proc. w skali 2016 roku dochód sektora państwowych i prywatnych przedsiębiorstw, które wykorzystują kolejową i portową infrastrukturę.
Oczywiście wina w tej sytuacji nie leży po stronie uchodźców. Kilkanaście tysięcy głodnych i zrozpaczonych uciekinierów z krajów dotkniętych terroryzmem i wojną koczuje na północy Grecji z powodu porozumienia pomiędzy rządami Macedonii, Austrii, Słowenii, Chorwacji i Serbii. Państwa te ustaliły, że każde z ich będzie przepuszczać jedynie 580 osób dziennie. W ten sposób społeczne, etyczne i gospodarcze koszty zostały przerzucone na rząd w Atenach.
Warunki w obozie Idomeni są koszmarne. Brakuje namiotów, sanitariatów, lekarstw i żywności. Organizacja zajmujące się pomocą migrantom nie dysponują wystarczającymi środkami do zapewnienia opieki wszystkim potrzebującym. Grecki minister spraw wewnętrznych Panagiotis Kouroumplis po kilkugodzinnej wizycie w obozie był wstrząśnięty. – Nie waham się powiedzieć, to jest współczesna wersja Dachau – mówił.