Mimo fatalnych warunków pogodowych kolejne ofiary wojny w Iraku i Syrii ciągną do Europy. W piątek wywróciły się dwie łodzie, w których w sumie zginęło 45 osób. Łącznie od początku roku zginęło już 113 uchodźców. Europa tymczasem bezwzględnie zamyka drzwi.
Angela Merkel, która po piątkowej tragedii spotkała się z Ahmetem Davutoğlu, tureckim premierem, kolejny raz mówiła o roli przemytników, czerpiących ogromne zyski z przewożenia ludzi w koszmarnych warunkach do wybrzeży Grecji. Zdaniem Merkel, Ankara i Ateny powinny współpracować w celu wyeliminowania grup przestępczych, które się tym zajmują. Jednocześnie podkreśliła, że konieczne jest stworzenie legalnej i bezpiecznej drogi do wspólnoty, a także – że Unia powinna starać się walczyć z przyczynami, dla których ludzie decydują się na zagrażającą życiu ucieczkę.
Z Angelą Merkel zgadza się Yiannis Mouzalas, grecki minister polityki migracyjnej w rządzie Alexisa Tsiprasa i lekarz, pracujący wiele lat dla Lekarzy bez Granic, zdaniem którego współpraca z Turcją jest konieczna, żeby uniknąć kolejnych tragedii. Mouzalas podkreśla, że Turcja prosiła o pomoc ze strony Europy wielokrotnie, niestety bez żadnego skutku. – To nie jest niemiecki kryzys, grecki kryzys, europejski kryzys czy turecki kryzys. Musimy przestać przerzucać odpowiedzialność z państwa na państwo. Musimy działać na rzecz rozwiązania problemu w Syrii – twierdzi członek greckiego rządu. Mouzalas, silniej jeszcze niż Merkel, podkreślił konieczność stworzenia bezpiecznej drogi do Europy, którą można przebyć zgodnie z prawem z obozów w Turcji, Jordanii i Libanu, gdzie obecnie znajduje się najwięcej uchodźców. – Grupy, które zajmują się organizacją rejsów do Grecji to przemytnicy, handlarze ludźmi, to zorganizowana, międzynarodowa przestępczość. Gdyby chodziło o narkotyki, władze coś by robiły, próbowały ich powstrzymać. Czy w sytuacji, w której zagrożone jest życie ludzkie, władzom nie powinno bardziej zależeć na zatrzymaniu tego procederu? – pytał.
Głosy takie jak Mouzalasa czy Merkel brzmią jednak w Europie coraz słabiej. Kanclerz Niemiec zresztą mówiąc o otwieraniu legalnego szlaku sama na miejscu podejmuje działania, utrudniające dostanie się uchodźców na teren RFN. Jej rząd wznowił kontrole na granicy z Austrią, gdzie każdego dnia strażnicy zatrzymują i nie wpuszczają do kraju ok. 200 osób. W Bawarii rozpoczęto szokujący proceder odbierania przybywającym pieniędzy i kosztowności, z których utrzymywany ma być ich pobyt. Poparcie dla otwarcia granic, przede wszystkim po wydarzeniach w Kolonii w noc sylwestrową i następujących po nich szeregu marszy nacjonalistycznych, gwałtownie spada – jeszcze latem politykę „otwartych drzwi” akceptowało 42 proc. Niemców, obecnie – tylko 16.
Manuel Valls, premier Francji, stwierdził, że Europa powinna „lepiej pilnować swoich granic” i że jeśli przyjedzie do niej więcej migrantów „grozi jej destabilizacja”. Większość krajów, leżących na szlaku prowadzącym z Grecji do Niemiec, wprowadziła własne kontrole graniczne, niezależne od regulacji Strefy Schengen, której przyszłość stoi pod znakiem zapytania. Na granicach Serbii, Węgier, Macedonii, Austrii czy Niemiec zamarzają dziesiątki tysięcy ludzi, uciekających przed wojną i terrorem.
[crp]