Władze separatystycznych republik na wschodzie Ukrainy postawiły władzom w Kijowie ultimatum: albo do 1 marca zdejmą blokadę z granicy, albo wszystkie fabryki zostaną znacjonalizowane.
Od końca grudnia trwa blokada na nieoficjalnej granicy między zbuntowanymi republikami a resztą Ukrainy, zorganizowana przez prawicowe zbrojne oddziały ochotnicze. Działają one z własnej inicjatywy i nie chcą się podporządkować władzom w Kijowie. Blokada ma dwa cele: pokazanie obozowi Poroszenki swego rodzaju wotum nieufności i jednocześnie spowodowanie trudności gospodarczych na opanowanych przez separatystów terytoriach. Nieprzepuszczane są przed wszystkim pociągi z węglem. To istotnie wywołuje nerwowość na zbuntowanych terytoriach, bo węgiel był jednym z ważniejszych źródeł finansowania separatystycznego wschodu Ukrainy. Może zabraknąć na wypłaty dla tysięcy górników, a ostatnie, czego teraz trzeba władzom Doniecka i Ługańska, to ich protesty. Z drugiej strony Ukraina stanęła przed widmem zatrzymania produkcji niektórych przedsiębiorstw i wyłączeniem ogrzewania mieszkańcom wielu miast. Władze w Kijowie są bezradne wobec blokujących bojówek, co nawiasem mówiąc dobrze pokazuje słabość władzy w Kijowie.
W związku z tą sytuacja władze separatystów oznajmiły, że dają Kijowowi 24 godziny na zniesienie blokady, w przeciwnym wypadku przedsiębiorstwa na terenach kontrolowanych przez separatystów „wprowadzą zewnętrzny zarząd” nad przedsiębiorstwami, co w praktyce oznacza nacjonalizację i zaprzestanie płacenia podatków do ukraińskiej kasy państwowej. Niemal wszystkie ważniejsze przedsiębiorstwa na tym terenie należą do dwóch oligarchów: Rinata Achmetowa i Serhija Taruty. Oświadczenie władz separatystycznych republik podwyższyło i tak wysoką temperaturę w stosunkach Kijowa ze wschodnimi terytoriami.
Oczekuje się, że w przypadku utrzymania blokady, produkcję donbaskich kopalń zakupi Rosja.