Umowy śmieciowe zbierają dzisiaj śmiertelne żniwo i są poważną przeszkodą w walce z koronawirusem. Mimo to w pakiecie antykryzysowym nie ma żadnych pomysłów na ich ograniczenie.
Wielu polskich komentatorów krytykuje szwedzkie podejście do epidemii. Szwedzi nie wprowadzili kwarantanny, mogą spotykać się w restauracjach i kawiarniach, spacerować, większość zakładów pracy działa. Natomiast rząd codziennie przypomina ludziom, że trzeba być odpowiedzialnym i zostawać w domu i nie spotykać się z ludźmi, szczególnie starszymi i cierpiącymi na choroby przewlekłe, jeśli samemu się zachorowało. Pod tym względem w życiu szwedzkiego społeczeństwa wiele się nie zmieniło, bo podobne reguły panują tam na co dzień.
Dla Polaków takie sugestie to nowość. Wszyscy wiedzą, że bez odgórnych zakazów zalecenia dotyczące niewychodzenia z domu nie zadziałałyby. Setki tysięcy pracowników przychodzą bowiem do pracy z wysoką gorączką, kontaktują się z resztą załogi, zarażają, narażają zdrowie siebie i innych. Jak już ktoś idzie do pracy, to po drodze robi zakupy, podróżuje komunikacją publiczną, kaszle i prycha na ludzi w autobusach i placówkach handlowych.
Czy to znaczy, że jesteśmy wyjątkowo nieodpowiedzialnym, niemoralnym społeczeństwem? Nic z tych rzeczy, po prostu setki tysięcy ludzi nie przychodząc do pracy, tracą całość dochodu. Gdy mam umowę zlecenie, umowę o dzieło lub jestem na samozatrudnieniu, dostaję pieniądze za to, co zrobię. Jak nie przyjdę do pracy, stracę cały zarobek; gdy moja absencja potrwa dłużej niż miesiąc, pozostanę bez środków do życia. Na dodatek w umowach cywilnoprawnych nie ma żadnych limitów czasu pracy. W konsekwencji pracownicy są często przemęczeni i przepracowani, co pogarsza wydajność ich pracy, obniża odporność, rodzi stres, a niekiedy też przyczynia się do wypadków.
Dzisiaj umowy niestandardowe dotyczą już całej polskiej gospodarki. Mają miejsce w dziennikarstwie, ochronie, gastronomii, handlu, a nawet w górnictwie czy transporcie lotniczym. Niestety objęły też służbę zdrowia. Kilka dni temu wysłuchaliśmy dramatycznego apelu ministra zdrowia, który zwrócił się do personelu medycznego o ograniczenie pracy tylko do jednego podmiotu leczniczego. Okazało się, że pracownicy służby zdrowia, którzy pracują w kilku placówkach, zwiększają zagrożenie koronawirusem. Na dodatek pracodawca danego szpitala czy przychodni może nawet nie wiedzieć o tym, gdzie jeszcze pracuje dana osoba. Trudno się temu dziwić. Takie są przepisy. Pracownicy opieki medycznej zarabiają mało, a ponadto nikt im dotychczas nie zakazywał pracy na kontraktach w wielu placówkach.
Epidemia to świetna okazja, aby radykalnie ograniczyć skalę śmieciówek. Ludzie nie mogą być zmuszani do pracy, gdy są chorzy. Powinni mieć też ustalone limity czasu pracy. Szczególnie dotyczy to tak odpowiedzialnych zawodów jak lekarz, nauczyciel, pilot czy pracownik socjalny. Chory może zarazić innych pracowników, ale też swoich klientów czy pacjentów. Jego niedyspozycja w pracy może też doprowadzić do tragedii. Niestety w tarczy antykryzysowej nie mówi się nic o ograniczeniu śmieciówek, a władza wręcz chce wspierać mikroprzedsiębiorstwa, które na masową skalę łamią Kodeks pracy i unikają zatrudnienia etatowego. Rząd nie uczy się na błędach. Nawet jeżeli mogą one zabijać.