Czeszka Věra Jourová ma 56 lat i uchodzi za osobę raczej sympatyczną. Karierę w Brukseli robi od sześciu lat i doszła już do stanowiska wiceprzewodniczącej Komisji Europejskiej, ale oczywiście bywa w ojczyźnie (niewdzięcznej: kiedyś oskarżono ją tam o grubą korupcję bez wystarczających dowodów), by występować w telewizji. I oto jej telewizyjne słowa wyszły poza Czechy, bo gruchnęła, że „kryzys koronawirusowy ujawnia naszą zależność od Chin i Indii w zakresie produktów farmaceutycznych”. Chodziło jej nie tylko o maski, lecz inne produkty medyczne i lekarstwa, jak chlorochina czy paracetamol.

pinterest

Jakie pani wiceprzewodnicząca widzi lekarstwo na brak lekarstw? „Spróbujemy dywersyfikacji źródeł zaopatrzenia i – byłoby idealnie – produkować potrzebne rzeczy w Europie” – rzuciła ze swym ładnym uśmiechem. Ach ci Czesi! Kiedy dowcipkują, niemal zawsze wywołują podobny uśmiech, ale tu – głupia sprawa – nie bardzo wyszło. Pani Jourová jakby nie czytała „traktatu konstytucyjnego” Unii, tj. lizbońskiego (TFUE), odrzuconego przez trzy narody, którym nieopatrznie pozwolono się wypowiedzieć w referendach, co trzeba było potem mocno tuszować i omijać okrężną (czy raczej krętaczą) drogą.

Otóż art. 63 tego TFU-E zabrania państwom sprzeciwiać się delokalizacjom, tj. przenoszeniu produkcji tam, gdzie wielcy właściciele mogą lepiej zarobić – do krajów o śmiesznych pensjach i ludziach potulnych, jak Indie, Polska, czy Chiny (właściwie Chiny wypadają już z tego grona). Powiedzmy, że Polacy w znacznej części sami entuzjastycznie zniszczyli swój przemysł, ale podobną drogę przeszło wiele krajów w Europie, oprócz Niemiec (one jednak mogą więcej). Art. 63 stanowi jądro ideologii globalnego neoliberalizmu wpisanego na stałe do dokumentów konstytuujących Unię i p. Jourová nie może nic, nawet gdyby chciała (zresztą wcale nie chce).

Bombardowani słowami-kluczami neoliberalnej propagandy, jak „innowacyjność”, „elastyczność”, „mobilność”, „płynność” itp. nie zawsze zdajemy sobie sprawę, co one znaczą dla zwykłych ludzi, choć pewne rzeczy biją po oczach. Weźmy konkretnie problem, o którym mówi p. wiceprzewodnicząca. Dlaczego niemal wszędzie w Europie zabrakło wszystkiego przeciw epidemii, jeśli pominiemy problem główny, tj. delokalizacje? Ano dlatego, że „innowacyjność” neoliberalna, skierowana wyłącznie na krótko lub średnioterminowy zysk dla najbogatszych, obudowała się kretyńskimi pomysłami, jak „płynność magazynowa”.

Według tego pomysłu ten, kto ma jakieś zapasy, traci punkty, traci pieniądze. Teoretycy takiej innowacyjności wspomagali się idiotyczną teorią „końca historii”, zupełnie jak kierownictwo Unii: nic nieprzewidzianego nie może się wydarzyć. Im mniej łóżek szpitalnych, lekarstw, sprzętu, personelu – jeśli zatrzymać się na sprawach ochrony zdrowia – tym lepiej dla „innowacji” i oligarchii. A Unia przejęta nagle ochroną zdrowia? To nigdy nie miało miejsca i strukturalnie nie może mieć żadnego. Co zrobiono z Grecją? Pierwszą rzeczą, którą Unia nakazała Grecji było obcięcie budżetu ochrony zdrowia z prawie 10 proc. do 4,7. Między 2010 a 2016 liczba chorób chronicznych w Grecji wzrosła o 25 proc. a dziecięca śmiertelność o 35 proc. Nikomu w Brukseli nie drgnęła brew.

Grecja jest przykładem krzyczącym, lecz w istocie, po cichu przeszło to wiele krajów, w tym te najciężej dotknięte epidemią, co szerzej objawiło całą sztuczkę. Jak to się stało, że Europa, cały czas się bogacąca (ogólnie rzecz biorąc), biednieje, jeśli chodzi o zwykłych ludzi? Skąd ten XIX-wieczny prekariat, ta zapaść publicznych systemów sanitarnych, edukacyjnych, socjalnych, ochrony środowiska? Dlaczego nawet w mega-bogatych Niemczech powiększa się obszar biedy (z 12 proc. w 2000 r. do 17 proc. dzisiaj? Bo ekonomiczna logika Unii jest tak ułożona, by przekaz pieniędzy z dołu (warstw społecznych nisko i średnio uposażonych) do góry (najbogatszych) był bardziej „płynny”. Oto cała unijna „innowacja” neoliberalna.

I co teraz? Według szerokiego sondażu francuskiego z końca lutego (przed kryzysem, teraz jest gorzej) trzy czwarte narodu „nie wiąże żadnych nadziei z Unią Europejską”. We Włoszech 88 proc. ludzi jest nastawionych do Unii krytycznie, a 67 proc. uważa, że przynależność do tej struktury „szkodzi krajowi”. W Hiszpanii i kilku innych krajach Zachodu nie jest dużo lepiej. Prawie wszyscy już wiedzą, że „solidarność europejska” to miraż. Że pani Jourová bredzi. Że zarys rozkładu staje się obrazem.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Znaczy, że co? Że unioniści to pazerne biurokraty i bangsterzy czy szlachetni obrońcy przed kaczyzmem?

    1. Wychodzi a to, że ten przebrzydły kaczyzm, jednak broni nas przez neoliberalizmem i niszczeniem przez kapitał. NIektórzy wiedzieli to już wcześniej.

    2. Koleżanko Tyy, uchachałem się jak norka! Kaczyzm obrońcą ludu pracującego miast i wsi przed kapitalistycznym niewolnictwem! Nożesz takiej przedniej facecji nie słyszałem od czasów, gdy Imć Onufry królu szwedzkiemu Inflanty darował.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…