„To zdrada! Emmanuel Macron sprzedaje nasz kraj, niweczy jego suwerenność. Niszczy wszystko, co zrobił gen. de Gaulle dla wielkości Francji” – mówiła w telewizji oburzona Marine Le Pen, szefowa Zjednoczenia Narodowego. Z kolei na lewicy Jean-Luc Mélenchon z Nieuległej Francji podkreśla „szkodliwość” traktatu o współpracy francusko-niemieckiej, który został dziś podpisany w Akwizgranie (Aachen, Aix-la-Chapelle), dawnej stolicy imperium cesarza Karola Wielkiego. Jak daleko posunie się integracja?

Słowo „integracja” jest podstawowe dla tej sprawy, bo w poprzednim, historycznym traktacie, również podpisanym 22 stycznia (tyle, że w 1963 r., w Pałacu Elizejskim, między prezydentem de Gaullem a kanclerzem Adenauerem), takiego słowa nie było. Dziś występuje w tytule traktatu: „o współpracy i integracji”. Takiego „zacieśnienia stosunków” jeszcze nie było. Oprócz wielu problemów związanych z samym tekstem naprzód wysunęły się dwie wątpliwości: po pierwsze, tekst traktatu został udostępniony w internecie dopiero kilka dni temu, z pominięciem parlamentu i bez żadnych konsultacji politycznych, co kolejny raz stawia pod znakiem zapytania francuską demokrację. Po drugie, powstało wrażenie, że Niemcy „wykiwali Francję”, podobnie jak 56 lat temu.

Podpisanie traktatu francusko-niemieckiego w Paryżu, 1963. bundesarchiv

Tak naprawdę w 1963 r. generała de Gaulle’a wykiwali Amerykanie, gdyż wtedy bardzo bezpośrednio wpływali na politykę niemiecką. Na czym to polegało? Głównym celem dawnego przywódcy Francji było oddalenie Zachodnich Niemiec (i reszty krajów ówczesnej Szóstki) od ich amerykańskiego protektora. De Gaulle marzył  o Europie niezależnej od Amerykanów i jednocześnie Związku Radzieckiego, francuski arsenał nuklearny miał zastąpić „amerykański parasol”. Dlatego traktat nawet nie wspominał o Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, NATO czy GATT (dzisiaj to Światowa Organizacja Handlu – WTO).

Co z tego jednak, skoro Amerykanie czuwali? Pół roku później niemiecki Bundestag ratyfikował traktat, ale z dopisaną przez Waszyngton preambułą, która mówiła o „ścisłym stowarzyszeniu USA i Europy”, projekcie „przyjęcia Wielkiej Brytanii”, obronie w „ramach NATO” i obniżce europejskich ceł wobec USA i Brytyjczyków „w ramach GATT”. Generał się wściekł: „Niemieccy politycy martwią się, że niewystarczająco płaszczą się przed Anglosasami! Zachowują się jak świnie!”, ale mleko już się rozlało. Imperium amerykańskie sprawowało w Europie władzę nie do przebicia, próby jakiejś emancypacji nigdy nie mogły wypalić. De Gaulle mógł jedynie wycofać Francję z działań NATO, co zresztą zrobił (pozostając „martwym członkiem”). Dziś, w czasach trzeszczącej w posadach Unii, są jeszcze inne problemy.

Czyja integracja?

geoado

Zwykło się mówić, że Francja i Niemcy stanowią „rdzeń Unii Europejskiej”, choć przecież we wszystkich bodaj krajach Unii powtarza się równie często, że to „Niemcy rządzą”, poprzez swą dość duszącą i raczej bezwzględną dominację ekonomiczną, zapewnioną przez wprowadzenie euro. Niemcy wyśmiali inicjatywę Macrona, by wprowadzić oddzielny budżet strefy euro, prezydent Francji musiał też zgodzić się (co już nie stanowiło dlań problemu), by unijne układy o wolnym handlu wchodziły w życie bez zgody parlamentów krajowych. Cóż, demokracja w Unii to w końcu tylko pobożne życzenie. Teraz prezentuje nowy traktat jako wzór europejskiej integracji, podczas gdy jest to co najwyżej integracja „rdzenia”, bez oglądania się na innych. Jest tu oczywiście mowa o NATO, do którego Francja wróciła 10 lat temu, ale jednocześnie oba państwa zawierają oddzielny sojusz zbrojny, angażujący francuskie siły atomowe w razie czyjejś agresji na Niemcy.

Mało tego, oba państwa dają sobie prawo wspólnej, „stabilizacyjnej” interwencji zbrojnej w „krajach trzecich”, bez najmniejszego wspomnienia o rezolucjach ONZ, które mogą się na to zgodzić lub nie. Powstanie za to ekskluzywna Francusko-Niemiecka Rada Obrony i Bezpieczeństwa.  Co do ONZ, Francuzi zobowiązali się do wprowadzenia nowego priorytetu swej dyplomacji: mają walczyć o uczynienie z Niemiec członka stałego Rady Bezpieczeństwa (z prawem weta), a póki co, „ściśle koordynować” swe działania w ONZ. Inaczej mówiąc, Francja będzie dzielić się swoim prawem weta z Niemcami, co – jak narzekają niezadowoleni – pozbawi ją znacznej części suwerenności. Powiedzmy, że obietnica ubiegania się o stałe członkostwo Niemiec nic Francuzów nie kosztowała, bo rezultat zależy też od innych. Jednak zbliżenie obu krajów idzie dużo dalej.

Judasz z Hitlerem

Emmanuel Macron. flickr

Francuzi dowiedzieliby się o nowym traktacie pewnie dopiero dzisiaj, gdyby nie hałas, którego narobił jeden z francuskich eurodeputowanych na 10 dni przed podpisaniem. Bernard Monot z partii „socjalnych gaullistów” Powstań Francjo (DLF), niczym Rejtan rozdarł symboliczną koszulę nagrywając wideo, które szybko obiegło francuski internet: „Pan Macron, niczym Judasz, oddaje Alzację i Lotaryngię obcej potędze!”. Były tam i inne mocne słowa: „Macron chce zgnieść naród francuski, którego nienawidzi, to jego nowy pucz przeciw Francji! (…) Ten traktat pozwoli całkiem zniszczyć prawo pracy, system ochrony socjalnej i obronę narodową”. Tweet z tą przemową został w końcu skasowany, gdyż autorowi groziły konsekwencje karne. Ale  dzięki niemu kilka dni później opublikowano tekst traktatu, a prorządowe media zaczęły grupowo zapewniać, że Alzacja i Lotaryngia pozostaną we Francji, dzięki czemu wszyscy mogli dowiedzieć się o tajemniczym układzie.

Prawicowe media internetowe jak Riposte Laïque i tak nie wahały się pisać „Macron realizuje marzenie Hitlera o Francji podległej Niemcom”. Kwestia Alzacji i Lotaryngii, regionów, które dla Francuzów były mniej więcej tym, czym dla Polaków był Śląsk, jest w traktacie dość niejasna. Mają tam powstać dwujęzyczne „euro-dystrykty”, rządzące się nieco innymi prawami, niż reszta francuskich terytoriów. Formalnie rzeczywiście pozostaną francuskie, jednak ich status będzie cokolwiek „mieszany”. Wszystko to w imię integracji i „ułatwień dla ludności”, ale zapewnienia mediów nie usunęły nieufności ani z prawa, ani z lewa.

Utrwalanie ustroju

Niepokoje społeczne we Francji, 2019. pixabay

Jean-Luc Mélenchon, który kilka lat temu wydał niezbyt pochlebną książkę o Niemczech, zwraca uwagę, że traktat utrwala ideologię neoliberalną jako obowiązującą. „Powołuje on do życia francusko-niemiecką radę gospodarczą, która ma koordynować politykę ekonomiczną obu krajów. Jej cel jest precyzyjny : nie jest nim postęp społeczny, czy transformacja ekologiczna, lecz konkurencyjność” – pisze na swoim blogu. Zalecenia tej rady można łatwo przewidzieć: „mniej usług publicznych, gra na obniżanie płac i nagonka na bezrobotnych”. Według niego, traktat oznacza osłabienie niepodległości i suwerenności kraju połączone z cofnięciem się socjalnym i ekologicznym (na życzenie Niemiec w traktacie brak kwestii węglowej).

Dzięki „harmonizacji legislacji dla biznesu” ma powstać jednolita francusko-niemiecka strefa ekonomiczna, zaskakująca unia w Unii, gigant polityczno-gospodarczy, wobec którego inne państwa będą jak karły. Oprócz gospodarczej, wspólna ma być polityka zagraniczna, fiskalna, obronna, do tego stopnia, że zostanie powołana do życia wspólna rada ministrów i nawet parlament – w zasadzie tylko „do spraw harmonizacji”, lecz ministrowie niemieccy będą mogli uczestniczyć w zwykłych posiedzeniach francuskiego rządu i odwrotnie. Jeśli Macron chciał na stałe podpiąć Francję pod niemiecką dominację na kontynencie, to zdaniem jego przeciwników robi to kosztem nie tylko Francji, ale i reszty wspólnoty europejskiej.

Wzmocnienie, czy rozpad

Porozumienie między euro-krytycznymi partiami Marine Le Pen i Matteo Salviniego. wikimedia

O ile ponad pół wieku temu gen. de Gaulle widział w Wielkiej Brytanii „agenta amerykańskiego, który narobi tylko burdelu” w planowanej wspólnocie, dziś komentatorzy zwracają uwagę, że Niemcy ciągle pozostają w ścisłej zależności politycznej, dyplomatycznej i militarnej  od USA, więc i Francja pogłębi swą podległość. Dzieje się to w momencie, gdy kanclerz Angela Merkel jest już na wylocie, a Emmanuel Macron zupełnie zawiódł nadzieje „odnowiciela Unii”. Doszło do tego, że we Włoszech, czy w Hiszpanii, spekulują nad sensem nowego traktatu: ma on jakoś umacniać UE, czy też odwrotnie – został zawarty na wypadek jej rozpadu?

Lewicę martwi przede wszystkim kontynuacja polityki neoliberalnej tworzącej w obu krajach rosnące nierówności i stale powiększające się obszary niedostatku: we Francji już 9 milionów ludzi żyje poniżej progu biedy, a w Niemczech prawie 13 milionów. Francuski kryzys demokratyczny „żółtych kamizelek” nadaje temu społeczny kontekst protestu o nieprzewidywalnym na razie rezultacie. Media zaprzeczają, jakoby integracja obu krajów znaczyła utworzenie jednego państwa bądź szkodziła demokracji, ale widoczna, odgórna tendencja polityczna niepokoi zbyt wielu ludzi, by mogła przejść całkiem bezboleśnie. To się okaże przy okazji zbliżających się wyborów do Parlamentu Europejskiego, który choć właściwie o niczym nie decyduje, może wzmocnić tych, którzy taki model integracji odrzucają.

paypal
Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

„Twierdza Chiny. Dlaczego nie rozumiemy Chin”

Ta książka Leszka Ślazyka otworzy Wam oczy. Nie na wszystko, ale od czegoś trzeba zacząć. …