Władza, która rozpaczliwie walczy z przeszłością, musi mieć poważny problem z własną tożsamością. PiS o miłości do Polski mówi znacznie mniej niż o nienawiści do swoich wrogów – obecnych i dawno pogrzebanych. Co ciekawe, do zbioru przeciwników, których partia Kaczyńskiego zamierza, jak się okazuje – dosłownie – zetrzeć z powierzchni ziemi, zaliczają się zarówno komuniści z czasów PRL, jak i ci, którzy realny socjalizm w Polsce pogrzebali. Prezesowi, Macierewiczowi czy Glińskiemu musi być ciężko ze świadomością, że to nie oni dokonali ostatecznej egzekucji Polski Ludowej. Pewnie z zazdrości o rolę kata z taką pasją znęcają się teraz nad zaciekłymi antykomunistami i grabarzami poprzedniego systemu, jak Michnik, Blumsztajn czy Frasyniuk. Z czystej nienawiści natomiast dowalają ludziom, którzy ośmielili się przed 1989 rokiem służyć swojemu państwu. Pastwią się nad nimi w ramach dostępnych środków i możliwości. Na staruszków trudno wysłać prokuratorów czy abwerę, ale można odebrać emerytury i powiedzieć, że ich życie było gówno warte, bo orzeł nie miał korony. Nieco trudniej będzie z tymi, którzy już nie żyją. Ale od czego jest Instytut Pamięci Narodowej.
We współpracy z tą ociekającą antykomunistycznym jadem instytucją powstała właśnie nowela ustawy o zakazie propagowania komunizmu, któremu, według pisowskich specjalistów od pamięci, zawsze i wszędzie na imię było „totalitaryzm”. Projekt ten został przyjęty w czwartek przez sejmową większość – niemal jednogłośnie – za nowelizacją opowiedziało się 408 posłów, 7 było przeciw, a 15 wstrzymało się od głosu. Zakłada możliwie jak najszybsze wyrugowanie z widoku wszystkiego, co z komuną się kojarzy. Wykładnią zasadności takich skojarzeń będzie kryterium ustalone przez historyków „dobrej zmiany”, a więc buldożery roboty będą mieć sporo.
PiS chce zbudować Polskę na nowo, a doktrynerska zaciekłość architektów tego reakcyjnego projektu jest tak wielka, że nie wystarczą zakazy aborcji, brunatne bojówki zastraszające przeciwników i wszechobecni żołnierze wyklęci. Przeszłość musi zniknąć, nie tylko z nośników pamięci zbiorowej, kart nowych podręczników, ale też z przestrzeni publicznej. Dlatego właśnie na celowniku znalazły się również pomniki bohaterów walki o lepszy i sprawiedliwy świat oraz miejsca upamiętniające wspólne zwycięstwo nad nazizmem. Kaczyński pokonania hitlerowców nie zamierza czcić, bo czynu tego dokonali ludzie w jego optyce niewłaściwi. W efekcie uchwalenia ustawy zburzony ma zostać m.in. Pomnik Wdzięczności – średnich rozmiarów monument znajdujący się w warszawskim Parku Skaryszewskim, wzniesiony po wojnie na część milionów żołnierzy Armii Czerwonej oraz polskich formacji zbrojnych, którzy oddali życie podczas wyzwalania naszych ziem. Niszczenie tego miejsca nie jest już aktem politycznej podłości, to zwykłe barbarzyństwo i negacja dorobku cywilizacyjnego porównywalna z podkładaniem dynamitu pod pomnik Buddy w Afganistanie czy dewastacją starożytnej Palmiry.
Lewica nie może sobie pozwolić na odpuszczenie tej sprawy. Do uratowania jest kilkaset obiektów, nie tylko pomników, ale również obelisków, popiersi, płyt i tablic pamiątkowych, napisów i znaków, kopców, kolumn, rzeźb i posągów. Widnieją na nich wyrazy wdzięczności za wyzwolenie, podziękowania za organizowanie robotników przeciwko wyzyskowi czy działania społeczno-edukacyjne. W ustawie znalazł się zapis wyjmujący spod kilofa budowy obiekty umieszczone na liście zabytków. Warto to wykorzystać składając wnioski wpisanie do takiego rejestru możliwie jak największej liczby lewicowych miejsc pamięci. Drugim rozwiązaniem jest umieszczenie pomników, obelisków czy tablic na prywatnych posesjach, gdzie będą mogły w spokoju poczekać na normalne czasy. Trzeba działać szybko, zanim ziejąca nienawiścią władza naszych bohaterów ruchu robotniczego rozjedzie koparkami.