Bernie Sanders, który wyrósł na faworyta prawyborów prezydenckich Partii Demokratycznej, budzi coraz większą irytację jej pozostałych kandydatów. 78-letni senator określający się jako socjaldemokrata, znalazł się na celowniku oligarchicznych mediów: zaczęły mu wyciągać dawne wizyty w krajach socjalistycznych lub słowa o ich sukcesach społecznych. To nie do zniesienia w amerykańskiej plutokracji.
Joe Biden, b. wiceprezydent za czasów Obamy, który ma zamiar w najbliższą sobotę pokonać Sandersa w Karolinie Południowej, przeczytał w gazecie, że Bernie „skandalicznie” pochwalił kiedyś Kubę za jej program walki z analfabetyzmem. Było to pierwsze wielkie zadanie społeczne rewolucji kubańskiej z 1959 r. Biden gromko potępił „admirację” Sandersa dla „dyktatury Castro”, podobnie jak miliarder Michael Bloomberg, który nie omieszkał mówić o „ciemnym spadku” pozostawionym jego zdaniem przez kubańskich socjalistów.
Na Sandersa wjechał też inny jego konkurent Pete Buttigieg („amerykański Biedroń”). Oburzony wskazał, że jest to niedopuszczalne „zachęcanie ludzi do patrzenia na dobre strony reżimu Castro”. Do tego deputowani Demokratów z kluczowego w wyborach prezydenckich stanu Floryda, gdzie mieszka wielu Kubańczyków, podnieśli alarm, że jeśli partia wysunie Berniego na swego kandydata, z pewnością przegra on z Trumpem. Sam Trump określa go jako „groźnego komunistę”.
W próbie złamania zwycięskiej dynamiki wyborczej Sandersa pomagają największe media. Wyciągnęły np. z archiwów lat 80. ubiegłego wieku, że dobrze wyrażał się o walce z analfabetyzmem i darmowej służbie zdrowia, którą wprowadzili sandiniści w Nikaragui. Mało tego, po powrocie z wizyty w Związku Radzieckim w 1988 r. Bernie powiedział, że system transportu publicznego w Moskwie „zrobił na nim wrażenie”. Według Mariona Smitha, dyrektora fundacji walczącej z komunizmem, którą prasa właśnie odkryła, to „obraza dla ofiar komunizmu”.
Sanders próbował bronić się w CNN przeciw tym atakom: powiedział, że jego zdaniem „nauczanie czytania i pisania jest dobrą rzeczą”. Złagodził tę odważną tezę potępiając rytualnie „autorytarne reżimy” na Kubie, w Nikaragui, Chinach i Rosji. Dorzucił jednak do tego grona sojusznicze państwo islamskie – Arabię Saudyjską, co wywołało niesmak komentatorów.