Secret Service i FBI mają jeszcze 48 godzin, by się upewnić, że wśród 25 tys. żołnierzy Gwardii Narodowej sprowadzonych do ochrony Waszyngtonu i Kapitolu, nie ma zamachowców, którzy mogliby zepsuć uroczystość zaprzysiężenia Joe Bidena na prezydenta. Generał Daniel Hokanson, który kieruje biurem Gwardii, zapewnił, że już przed wyjazdem do stolicy żołnierze zostali „sprawdzeni”, lecz nie można być pewnym słuszności ich poglądów.
Słuszne poglądy to przede wszystkim wiara, że wybory prezydenckie w listopadzie były uczciwe i faktycznie wygrał je kandydat Partii Demokratycznej Joe Biden. Dowództwo Gwardii sygnalizowało wcześniej, że trumpiści mają dość silne związki z armią, co mogłoby być potencjalnie niebezpieczne, ale zapewnia, że zrobiło wszystko, by znaleźć osoby nie przekonane do Bidena.
Waszyngton jest nie do poznania – panuje tam prawdziwy stan wojenny, z żołnierzami i policją na skrzyżowaniach, drutami kolczastymi na ulicach, przedzielonych policyjnymi barykadami. Miasto wygląda, jakby było w stanie oblężenia.
Zaraz po inauguracji Bidena w Senacie rozpocznie się proces o destytucję Trumpa. Nie będzie on już wtedy prezydentem, ale demokratom na tym zależy, bo jeśli proces wygrają, Trump nie będzie mógł kandydować za cztery lata. Nie mają na to wielkich szans, a teraz obawiają się protestów lub nawet zamachów ze strony radykalnych trumpistów. Wielu fanów Trumpa uważa, że proces w Senacie to „zamach na Konstytucję i demokrację”.
Biden zapowiada kilka symbolicznych decyzji na początek swej kadencji, jak powrót do klimatycznego porozumienia paryskiego, czy zniesienie zakazu wstępu na terytorium amerykańskie obywateli niektórych krajów muzułmańskich. Oczywiście trumpiści nie są tym zachwyceni, choć nowa administracja raczej nie zechce zaszkodzić rodzimemu przemysłowi energetycznemu, mimo powrotu do porozumień paryskich. Wielu z nich sądzi przede wszystkim, że poprzez sfałszowane wybory doszło w Ameryce do „zamachu stanu”, co wzmaga czujność tajnych służb.