Barack Obama zapłakał wczoraj nad losem amerykańskich dzieci, które w ciągu dziesięciu ostatnich lat zginęły od strzałów z broni palnej. Ogłosił też, że administracyjnie ograniczy dostęp do broni. Republikanie ruszyli do wściekłego ataku na jego plany.
– Jak wszyscy praworządni i posiadający broń Amerykanie nie życzyłbym sobie, by broń trafiała w ręce kryminalistów i psychopatów – mówił na konferencji prasowej Obama. Przyznał jednak, że w zdominowanym przez Republikanów Kongresie nie ma szans na skuteczne przeprowadzenie zmian w kwestii dostępu do broni. Zamierza natomiast wzmocnić administracyjną kontrolę obrotu bronią. Szczegóły nowych regulacji, które prezydent USA może wprowadzić z własnej inicjatywy, zostaną ogłoszone we wtorek, w orędziu do narodu. Agencja Associated Press podała, że chodzi w pierwszej kolejności o ściślejszy nadzór nad handlem bronią w internecie oraz podczas różnego rodzaju pokazów i targów (w chwili obecnej taki nadzór to zupełna fikcja) oraz o monitorowanie przypadków posiadania kilku sztuk broni przez jedną osobę.
Chociaż zapowiadane restrykcje w gruncie rzeczy ograniczają dostęp do broni tylko w niewielkim stopniu, Republikanie i ich zwolennicy już ruszyli do frontalnego ataku na prezydenta. Ich zdaniem Obama przekroczył swoje uprawnienia. Chris Cox, rzecznik prasowy wpływowego Narodowego Stowarzyszenia Strzeleckiego Ameryki, uderzył w lament nad łamaniem świętego prawa obywateli do posiadania i noszenia broni. Szef Narodowego Komitetu Partii Republikańskiej Reince Priebus zarzucił Obamie, że gra pod publiczkę, chcąc w ostatniej chwili „dodać blasku” swojej prezydenturze i wzbudzić entuzjazm wśród wyborców Demokratów.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat od strzałów z broni palnej zginęło w USA 100 tys. osób.
[crp]