Kolejny dowód, że Ameryka to raj na ziemi: każdego tygodnia kraj ten odnotowuje incydent z udziałem broni i dziecka w wieku do czterech lat.
Nie ma wprawdzie krajowych statystyk w tej kwestii – widać nie jest ona uważana za szczególnie istotną – ale z zestawienia, dokonanego przez „Washington Post” wynika, że w tym roku były już 43 takie przypadki.
Mali rewolwerowcy najczęściej robią krzywdę sobie – od początku 2015 r. trzynaścioro dzieci zginęło, a osiemnaścioro zostało rannych w wyniku zabaw z bronią, pozostawioną w ich zasięgu przez dorosłych. Dziesięć razy dziecko postrzeliło kogoś innego. Dwa razy dziecięce zabawy skończyły się śmiercią członka rodziny: w Alabamie dwulatek zastrzelił ojca, w Cleveland trzyletni chłopiec zabił rocznego brata. Nikt nie jest w stanie zliczyć przypadków, w których dziecko strzeliło i nikogo nie trafiło.
Co ciekawe, na 43 wypadki dzieci z bronią, tylko 3 dotyczą dziewczynek. Nietrudno sobie wyobrazić, że zwolennicy tradycyjnego podziału ról zechcą użyć tego argumentu przeciw edukacji genderowej: oto dziewczynki, wychowywane „na damy” nie mają tendencji do zabaw z pistoletami, co ma zbawienny wpływ na ich bezpieczeństwo. Z drugiej jednak strony – chłopcy wychowywani „na prawdziwych mężczyzn” niepokojąco często tracą życie z tego powodu.
Nieskomplikowane rozwiązanie proponuje organizacja Everytown for Gun Safety. Z przeprowadzonej przez nią analizy wszystkich strzelanin z udziałem dzieci wynika, że „dwóch trzecich tych tragedii dałoby się uniknąć, gdyby właściciele broni wykazywali się odpowiedzialnością przy jej przechowywaniu i trzymali ją w miejscu niedostępnym dla dzieci”.