Dziś w Waszyngtonie odbędzie się oficjalna uroczystość nawiązania stosunków dyplomatycznych między izraelskim reżimem apartheidu a dwiema feudalnymi dyktaturami znad Zatoki Perskiej – Bahrajnem i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi (ZEA). Ten sojusz wymierzony w Iran ma wzmocnić szanse wyborcze Donalda Trumpa, który ściga się z swym kontrkandydatem Joe Bidenem w działaniach na rzecz państwa żydowskiego.

Trump ze swym zięciem Jaredem Kushnerem i premierem Netanjahu. pinterest

Najnowsza przedwyborcza wiadomość, którą amerykańskie media nagłośniły w przeddzień waszyngtońskiej uroczystości, pochodzi z „anonimowych źródeł wywiadowczych”, według których Iran miałby przygotowywać zamach na życie ambasadorki USA w Republice Południowej Afryki Lany Marks, bliskiej Trumpowi. Dało to okazję prezydentowi amerykańskiej plutokracji do prężenia bicepsów: „Każdy atak ze strony Iranu, w jakiejkolwiek formie, przeciw Stanom Zjednoczonym będzie oznaczał atak przeciw Iranowi – tysiąc razy mocniejszy” – wygrażał dziś Trump.

Według zaproponowanego storytellingu, Iran chciałby pomścić śmierć gen. Solejmaniego, zabitego w amerykańskim zamachu terrorystycznym w Bagdadzie w styczniu, wraz z innymi osobami. Zdaniem irańskiego ministerstwa spraw zagranicznych chodzi o „fake news”, bezpodstawną informację, typową dla „repetytywnych, odrażających metod, które mają tworzyć antyirański klimat na scenie międzynarodowej”. Tymczasem premier Izraela Benjamin Netanjahu, po wprowadzeniu w swoim kraju drugiej ślepej kwarantanny (zarażeni i wolni od koronawirusa mają razem siedzieć w domach przez trzy tygodnie), przybył już do Waszyngtonu, by podpisać ustanowienie antyirańskiej koalicji z krwawymi dyktaturami z Zatoki.

Wcześniej robiły one interesy z Izraelem dyskretnie, by nie kompromitować się w świecie arabskim, ale jawne porzucenie Palestyńczyków nie będzie tam kwestionowane przez opinię publiczną, która nie ma w tych dyktaturach nic do powiedzenia. W okupowanej Palestynie ludzie mają zamiar dziś manifestować przeciw „nożom w plecy” wbitym przez arabskich oligarchów znad Zatoki, bo Benjamin Netanjahu wyraźnie zaznacza, że przewidziana aneksja terytoriów okupowanych nastąpi „wcześniej, czy później”.

Dla Donalda Trumpa, który chce jednocześnie uchodzić za „twórcę pokoju”, to ważny krok wyborczy, który ma mu zapewnić pełne poparcie dziesiątek milionów amerykańskich syjonistów chrześcijańskich, którym religia nakazuje bezwarunkowo popierać Izrael. Wywołuje to zazdrość Partii Demokratycznej, która była zmuszona pochwalić „sukces dyplomatyczny” prezydenta.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ławrow: Zachód pod przywództwem USA jest bliski wywołania wojny nuklearnej

Trzy zachodnie potęgi nuklearne są głównymi sponsorami władz w Kijowie i głównymi organiza…