Gadające głowy z prawicy lubią powtarzać w telewizorze, że cała nadzieja w kibicach. To młode stadionowe pokolenie integruje w sobie wszystkie cnoty rycerzy, husarzy i legionistów. Kibolski lud przedstawiany jest jako wspólnota silnych mołojców, co trwogi nie znają, a postawić się potrafią każdemu – od policjanta ochraniającego tramwaj wiozący ich na stadion, po uchodźcę szturmującego Bieszczady z Szahadą na ustach i Koranem w dłoni. To również oni mają nas bronić, kiedy ruskie przekroczą Bug. Chłopcy ze stadionów to umysły niepokorne, ale i napełnione historyczną wiedzą, niedostępną dla wcześniejszych pokoleń, którym prawdę o narodzie zabrali Jaruzelski z Michnikiem. Kibice znają patriotyczną wersję dziejów i są gotowi ją wykrzyczeć całą siłą swoich piersi ze znaczkiem Red is Bad. Nie pozwolą już fałszować pamięci narodowej lemingom od tefałenu, zagłuszą żydokomunę gromkim „raz sierpem raz młotem” na ulicach i CAPS LOCKiem na portalach społecznościowych. Wątpiącym w wyjątkowość narodu polskiego przypomną o zwycięstwie husarii w Powstaniu Warszawskim, minimalnie przegranej Kampanii Wrześniowej i papieżu, który sam samiuśki komunę obalił.
Jeśli jednak myślicie, że o kodeksie honorowym polskich kibiców wiecie już wszystko, to znaczy, że srogo się mylicie. Okazało się bowiem, że bohaterowie Tysiąca i Jednej Ustawki to również wybitne talenty biznesowe. Kilkunastu młodych, przedsiębiorczych z głowami pełnymi patriotyzmu i innowacji połączyła wspólna pasja. Spotkanie to było niezwykłe, nie tylko dlatego, że swatami byli wspólni znajomi z zagranicznego kartelu narkotykowego, ale i z uwagi na wcześniejsze waśnie. Dzieliły ich bowiem Błonie, a kto zna się odrobinie na krakowskich porachunkach, ten wie, że przebiega tamtędy linia frontu Świętej Wojny, czyli potyczek psychofanów dwóch klubów futbolowych – Wisły i Cracovii. Świst maczety na krakowskich osiedlach słychać równie często, co hejnał z wiadomej wieży. Sprawą, dla której samuraje spod Wawelu zawiesili swoje miecze na meblościankach, jest kasa. Chłopaki wspólnie wypożyczali auta od miejscowych biur podróży, by wozić nimi ledwo żywych uchodźców, którzy właśnie dotarli do bram twierdzy Europa w Serbii i Macedonii, do ziemi obiecanej, czyli Republiki Federalnej Niemiec. Oczywiście za grube pieniądze. Wpadli, kiedy niemiecka policja zaczęła organizować obławy na siatki przemytników.
Przypadek interesiku, który kręcił i integrował krakowską mafię stadionową pokazuje, że podobno niezłomne kręgosłupy moralne polskich patriotów, przy kontakcie ze szmalem nabierają giętkości slalomowej tyczki. Myśl to nawet krzepiąca, bo w czasach, gdy niektórzy z nas zaczynają się obawiać bezpośredniego starcia z facetami w brunatnych koszulach, takie sytuacje unaoczniają granicę deklarowanego gromko patriotyzmu, którą jest interes ekonomiczny. Widzimy, że narodowi bohaterowie są gotowi bronić chrześcijańskiej Europy przed islamizacją do momentu, gdy ktoś rzuci im trzy tauzeny waluty eurokołchozu. Wtedy mały Jan III Sobieski w ich głowach ustępuje pola małemu Janowi Kulczykowi.