Polki i Polacy pobili zapewne kolejny rekord konsumpcji materiałów pirotechnicznych na okoliczność Nowego Roku. Szkoda, że nikt się nie zastanawia nad tym, że któryś z nadchodzących Sylwestrów możemy spędzać w schronach przeciwatomowych. Tam festiwalowe petardy zdadzą się na nic.
Na dziedzińcach miast i miasteczek rozgrzmiał tani pop i disco polo, strzelały korki od „szampanów” i wybuchały race. Noworoczne ekscesy wyłoniły kolejny zbiór wspólny zwolenników obozu patriotycznego i sił Targowicy, dokonał się rytuał wspólnotowy oznaczony setkami tysięcy butelek po wiadomych napojach pozostawionych na placach i chodnikach. Ciekawe, czy ci sami ludzie będą zdolni do takich jednoczących zachowań w sytuacjach poważnych. Śmiem wątpić, a takie właśnie wokół nas powstają. Tylko nikt o tym nie myśli. Jeśli już zostaną dostrzeżone, to ich przetwarzanie dokonuje się na infantylnym poziomie.
Bardzo szkoda, bo właśnie teraz, jak nigdy jeszcze po upadku muru berlińskiego potrzeba nam dojrzałości i pogłębionej refleksji. Konsekwencje bieżących działań mężów i żon stanu poniesiemy wszyscy, niezależnie od tego, czy walczymy w Polsce o demokrację, czy o dobrą zmianę. Czasem doprawdy wypada wyjrzeć poza chlew i dostrzec to, co dzieje się w wielkim świecie, którego – chcąc nie chcąc – i Chrystus Narodów jest częścią.
Wzbierać znów zaczęło tuż przed Gwiazdką. Pochłonięte bożonarodzeniową nirwaną rodzime media spod znaku gazet „Wyborczej” jak i „Polskiej” subtelnie przemilczały wojenne zapowiedzi NATO-wskich notabli. Jednak to, że również TVN czy TVP ich nie zrelacjonowały, nie zmienia ich gatunkowego ciężaru.
Generał Robert Neller, głównodowodzący amerykańskiej piechoty morskiej, odwiedził w grudniu 2017 r. żołnierzy rotacyjnej brygady NATO rozmieszczonej, ma się rozumieć w celach wyłącznie obronnych, wzdłuż zachodniej granicy Federacji Rosyjskiej. Na miejsce swojej wizyty obrał bazę w Norwegii, gdzie zapewne skosztował z oficerami nieco kukurydzianej whisky i zjadł kotleta z azbestu, ale nie miał dla stacjonujących tam żołnierzy zbyt dobrych wiadomości. Rzekł mianowicie, że zbliża się wielka wojna i kazał się do niej szykować. Powiedział, że to nie będą jakieś żarty, lecz „big-ass fight”, czyli walka o proporcjach wielkiej dupy; co po jankesku znaczy tyle co ciężka, zbrojna konfrontacja.
Wyjaśnił też uprzejmie, że z informacji, które posiada, a chyba coś musi wiedzieć jako jeden z naczelnych trepów USA, że już niedługo wojenne awantury na Bliskim Wschodzie przycichną, a wówczas w ogniu cyklonu znajdą się Rosja i obszar Pacyfiku, czytaj Chiny. I słowa „czytaj” nie należy tu traktować szczególnie symbolicznie, bo wszak Chiny, Rosja, Korea Północna i Iran zostały bardzo wyraźnie oznaczone w programie działania amerykańskiego ministerstwa wojny nazwanym „4+1” i w ogóle całej ich tzw. Narodowej Strategii Bezpieczeństwa.
Sytuacja wydaje się dość jasna. Do swoich chłopców do Norwegii przyjechał tatuś z Waszyngtonu i wygłosił im ojcowski wykład o tym, jakie to ich czekają ciekawe czasy i jak bardzo na nich polega. On, jego przełożeni, pan Trump i święta amerykańska flaga oraz wolność, demokracja, prawa człowieka i inne – jak śpiewał Mistrz Młynarski – „takie te z brylantem w środku”.
Oczywiście, ta sytuacja jest bardzo niepokojąca, ale jeszcze bardziej niepokojące jest to, iż nie jest ona w ogóle odosobniona. Stany Zjednoczone wkroczyły na wojenną ścieżkę już dawno temu, a od kilku lat robią wszystko, by doprowadzić do geopolitycznych zaostrzeń wszędzie, gdzie jest to możliwe. Najpierw tzw. arabska wiosna, która okazała się być po prostu sunnicką zimą, potem wtrącenie większości państw Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej w stan krwawego chaosu, kijowskie ekscesy, które otworzyły tamtejszej prawicowej ekstremie drogę do władzy i wynikający z tego faktyczny kres nowoczesnej ukraińskiej państwowości, totalna wasalizacja Polski i Rumunii oraz tzw. republik bałtyckich, prowokacje ws. Korei Północnej, przeniesienie swojej placówki dyplomatycznej z Tel Awiwu do Jerozolimy, a teraz „big-ass fight”. „Ciekawe” co Departament Stanu obmyślił na jutro, na za tydzień, czy za miesiąc.
Pewnie coś o Iranie. Już zaczęły się bowiem pojawiać pierwsze poważne zwiastuny kolejnej kolorowej „rewolucji”. Nie zamierzam udawać eksperta w materii Iranu czy krajów arabskich, ale z wiedzy zgromadzonej na bazie bardzo ostrożnych obserwacji tego, co dzieje się w regionie od pięciu lat, wynika mi hipoteza, że wszczęta tam awantura oparta o bliźniaczo podobny do syryjskiego, libijskiego czy tunezyjskiego schemat ma, na szczęście, bardzo niewielkie, szanse się sprawdzić. Po pierwsze – nie bardzo jest tam przestrzeń na wywołanie i ustawiczne napędzanie sekciarskiego konfliktu pomiędzy różnymi społecznościami religijnymi, a na tym właśnie polega modus operandi tego modelu. Spoglądając na hasła demonstrujących, co najmniej część z nich wydaje się zasługiwać na uznanie, a przemoc, w wyniku której giną manifestanci, na potępienie. Niewykluczone, że zginie jeszcze kilka lub kilkanaście osób, kto wie, może eksploduje jakiś samochód-pułapka, ale chyba na tym się skończy.
Większość irańskiego społeczeństwa łączy narastające problemy ekonomiczne i socjalne nie tylko z niekompetencją rządu, ale i z sankcjami i niemal pewnym wydaje się, iż wynikające z tego antyamerykańskie sentymenty nie pozwolą na sterowanie aktywną „demokratyczną opozycją” z USA. Te zaś, już nawet w najważniejszym medium za oceanem, czyli feedzie tweetów Donalda J. Trumpa, ogłosiły swój niepomierny wręcz entuzjazm dla „walki o wolność” w Iranie. Tymczasem to wyrażane na wysokim C poparcie może mieć efekt odwrotny do zamierzonego – obróci się przeciw demonstrującym, a ich ewentualne ważne postulaty pozostaną nie tylko niespełnione, ale zakopane pod górą wezwań do obrony kraju. Śmiem twierdzić, że większość obywatelek i obywateli Iranu zdaje sobie sprawę z tego, że ewentualne ustalenie w Teheranie prozachodniego reżimu oznaczało będzie faktyczną marionetyzację tego państwa, podporządkowanie go geopolitycznym interesom Stanów Zjednoczonych, a tym samem wejście na ścieżkę ostatecznej destrukcji, a tego żaden przytomny człowiek nie chce. Póki co udało się tego uniknąć Syrii, zapewne uda się też Iranowi.
Tak to się przedstawia Drodzy Rodacy, a teraz, gdy kac już minął, idźcie dalej bać się Rosji i spełniać tym samym swój święty obowiązek polskiego patrioty.