Kukurydza dojrzała. Rolnicy na Podlasiu zaczynają zbierać plony. Od dwóch dni po sieci krąży film, na którym widać, jak rodzina ukrywająca się na polu kukurydzy ucieka przed ogromnym kombajnem.
Sześć osób, dwójka dzieci. Biegną przez łąkę w panice, wywracają się, ciągną dzieci za sobą. Film nagrywa kierowca kombajnu. Materiał obejrzało prawie 170 tysięcy osób. Możliwość komentowania została wyłączona.
Zielone światło
– Pudełko po wkrętach i worek na szkło. Taki zestaw daje najlepszy odcień – mówi Kamil Syller, pomysłodawca zielonych lampionów, które są informacją dla uchodźców, że w tym domu znajdą bezpieczne schronienie. Akcja zadziałała, ale w sposób nieoczekiwany. Domy, w których pali się światło ściągają na siebie uwagę i równocześnie dają sygnał, że pomaganie jest bezpieczne i legalne, dodają odwagi. Domy w sąsiedztwie, grzejąc się w ich świetle, przyjmują potrzebujących. Zielonych świateł jest już kilkadziesiąt, a tych bez wyraźnego oznaczenia może nawet więcej. To działa.
Kamil Syller i jego żona Marysia dużo chodzą „do lasu”. Mieszkają w pięknym domu, wśród lasów i łąk, na których pasą się żubry. Rzucili korpo-życie w Warszawie, by znaleźć azyl w przyrodzie na wsi. Dziś to jest poligon. Policja, Straż Graniczna, wojsko. „Strefa” zaraz obok. Wycieczki do lasu to czasem kilkugodzinne przedzieranie się przez wykroty, żeby dostarczyć komuś pakiet przetrwania. Suche ubrania, buty, power banki, jedzenie. Szczotka do zębów.
-Wiesz, jakie to ważne, że ktoś po tygodniach w lesie, może normalnie umyć zęby? Przywraca człowieczeństwo. Podobnie z ubraniami. Na początku były zalecenia, że tylko ciuchy leśne i kalosze. Dzisiaj wiemy, że jeśli oni mają się stąd jakoś wydostać, to nie mogą wyglądać jak uciekinierzy. Wtedy przydają się jeansy.
Kamil i Marysia mają szeroką siatkę znajomych rozrzuconą po Podlasiu. Wszyscy przyjezdni, tak jak oni. Działają w luźnej współpracy z Grupą Granica, dzieląc się na odcinki, które dana ekipa „obstawia”. – Grupy są coraz większe. Za chwile nie będziemy w stanie tego udźwignąć. Przyjeżdżają ludzie z kolejnych zakątków świata, ostatnio nawet Kubańczycy tu byli. Przyjeżdża Afryka. Teraz jest kilka ciepłych dni, więc ludzie nie wychodzą z lasu, chowają się bardziej. Kiedy znowu zacznie się ochładzać, przyjdą bliżej, bo inaczej nie przetrwają. Akcja zielonego światła została przetłumaczona na kilka języków – arabski, kurdyjski, dari, perski. W ten sposób ma szanse dotrzeć do potrzebujących.
Czasem trudno pogodzić pracę i dom z ratowaniem zdrowia i życia potrzebujących osób w okolicznych lasach. Doba się skraca. Są dni bez żadnych zgłoszeń, a czasem do lasu trzeba iść trzy razy. Jak Kamil i Marysia to znoszą? Piją dużo melisy i nie poddają się.
Kamil próbował rozmawiać z Cerkwią w sprawie pomocy, ale bez skutku. Batiuszka nie zajmuje się takimi rzeczami. A miejscowi? Wsie są wyludnione, wielu mieszkańców to osoby starsze, które często same potrzebują pomocy lub zwyczajnie się boją. Ludzie zaczęli zamykać drzwi na klucz. Równocześnie zdarzają się takie rozmowy, w których mieszkańcy z jednej strony wyraźnie deklarują, że uchodźców w Polsce nie chcą, a z drugiej strony czują się urażeni, że uchodźcy również nie chcą być w Polsce, tylko jadą dalej. Jak to tak, odrzucić nas? Naszą pomoc, nawet jeśli jej nie ma? Gardzicie?
Miejscowi nie są ani Polakami ani Białorusinami. Mówią swoim dialektem. O rządzie mówią: polski rząd. Nie nasz. Polski.
Podziemie
W tym tygodniu nacjonalistyczne bojówki z Podlasia zapowiedziały utworzenie obywatelskich patroli, które będą broniły polskich granic przed najazdem obcych. Narodowa Hajnówka, Narodowy Białystok i kibice Jagielonii zwierają szyki: „Nie będziemy dłużej biernie przyglądać się jak kolejna fala imigrantów przez ułomne prawo oraz liberalnych, lewicowych aktywistów zalewa naszą ojczyznę. Nasi przodkowie krwią własną oraz wroga uświęcali naszą ziemię i granicę, dziś my jako Polacy, nacjonaliści czujemy się w obowiązku by ich strzec. Wezwani na pomoc przez społeczeństwo Podlasia formujemy w okolicach przygranicznych nie objętych stanem wyjątkowym. Wzywamy do włączenia się w akcje. Napisz do nas! Pierwszy patrol już niebawem, czekamy na Ciebie!!! Sława Polsce!”- piszą w odezwie i blokują możliwość komentowania posta.
Powstało podziemne państwo. Podziemna armia, która chce wyłapywać uchodźców vs wolontariusze, aktywiści, którzy wpłacają pieniądze i organizują zbiórki, pakują paczki, kompletują zestawy z ubraniami, żywnością, lekami, zestawy medyczne, do udzielania pierwszej pomocy. Różne organizacje i środowiska współpracują ze sobą luźno – sieci wsparcia tworzą się samoistnie. Obywatelska opieka medyczna, obywatelska pomoc prawna, obywatelskie ratowanie życia w lesie, obywatelska zbiórka darów i obywatelskie dziennikarstwo. Wszystkie humanitarne działania zeszły do podziemia.
Ludzie dobrej woli i szybkiej reakcji zastąpili niemal zupełnie państwo. Przejęli jego zadania na tyle, na ile to możliwe.
Kościół jak zwykle obserwuje z daleka. Z naw ruszają na pomoc pojedynczy ludzie, wyłącznie na sygnał własnego kompasu moralnego. Gdy chcę zapytać o stan wyjątkowy i kryzys humanitarny, ksiądz z Hajnówki bardzo stanowczo odmawia jakiegokolwiek komentarza i szybko się rozłącza.
Biegnę do cerkwi. Cynicznie wykorzystuję antagonizmy między prawosławiem a katolicyzmem i skarżę się, jak obcesowo potraktował mnie katolicki ksiądz, licząc na przychylność prawosławnego duchownego. Łapię go w biegu, nie daję się spławić. Dowiaduję się, że Cerkiew jest apolityczna, a uchodźcy to sprawa polityczna. Ksiądz nikogo nie widział. Gdyby ktoś do jego drzwi zapukał, to tak, otworzy, pomoże, na tym polega chrześcijaństwo. Ale on nic więcej nie wie. Cerkiew się do polityki nie miesza, mogę pojechać do Warszawy, tam rzecznik prasowy na wszystkie pytania udzieli mi odpowiedzi. Przykre to wszystko, wiadomo, ale co można zrobić? Nic.
Pani w sklepie spożywczym w Hajnówce nie wie, o co mi chodzi. Nie odczuwa stanu wyjątkowego jakoś szczególnie. Przywykła. Oczywiście wie, że po lasach ukrywają się setki ludzi, ale co można zrobić? Nic.
– Ludzi żal. Szczególnie dzieci. Ale od tego są nasze służby, żeby chronić granic Schengen. Jak to tak, wszystkich wpuścić? Jestem za tym, żeby ci, co mają rodziny w Europie, mogli przejść, połączyć się z bliskimi. Bo oni są bardzo rodzinni, dla nich to jest najważniejsze. Dobrze znam te kraje. Na przykład wiem, że u Arabów nie ma domów dziecka, bo zawsze rodzina bliższa albo dalsza zajmie się dzieckiem sierotą. Ale są też brudasy. Te śmieci, co w lesie po nich zostają… To jest okropne. Koleżanka z Czeremchy zawsze chodziła na grzyby, zielonki, teraz jest sezon na nie. Zapytałam o zielonki, to ona nie wie, bo nie chodzi do lasu. Na każdym kroku ślady po ludziach. Ogniska, papiery, szmaty, śmieci. Nie chodzi już na grzyby, bo się boi. A ja dobrze wiem, jacy oni są. Moja siostra była w Libii osiem lat, miała tam faceta. Tak było, że wróciła w trumnie. Zabili ją, jak była w ciąży. Chciała uciec. Do domu wróciła w trumnie.
Trzeba bronić granic, moja rozmówczyni nie ma wątpliwości.
– Jestem za tym, żeby postawić mur, nie wpuszczać. O, pani patrzy, uchodźca! Przebrali go i wygląda jak normalny człowiek – mówi, gdy do spożywczego wchodzi mężczyzna o ciemnej karnacji.
Baris
To Baris. Jest Kurdem, pochodzi z Turcji. Ma żonę Asię i nowonarodzoną córeczkę Bayę. Żyją trochę jak nomadzi, podróżując po świecie. Lockdown zaskoczył ich w Maroku, ale Asia chciała Bayę urodzić po ludzku, w Polsce. Białostocki szpital nie do końca spełnił oczekiwania. Teraz są na Podlasiu. Mieszkają w tradycyjnej chacie, palą w kaflowych piecach. Znają dobrze sytuację na granicy. Czasem aktywiści proszą Barisa, żeby coś przetłumaczył albo wyjaśnił przez telefon, tym którzy są w lesie.
Przywykł do tego, jak jest postrzegany. W Polsce był już kilka razy. Spojrzenia, ukradkowe komentarze już nie robią na nim wrażenia. Z bezpośrednią agresją nie miał jeszcze w Polsce do czynienia. W Anglii, gdzie pisał doktorat o syryjskich uchodźcach, owszem. Kiedyś w pubie ktoś postanowił go obszukać, czy nie ma na sobie pasa szahida.
– Kiedy zapytasz Syryjczyków, co się dzieje u nich kraju, nie będą potrafili odpowiedzieć. Kilka ugrupowań podobnych ideowo, mieszających się ze sobą, wspieranych na zmianę przez wielkie mocarstwa demoluje kraj. Mało kto się w tym może połapać, kto jest „dobry”, kto „zły”. Jedno wiem na pewno – nikt, kto nie jest zmuszony, nie chce opuszczać domu – mówi.
Zaznacza: – Moja historia jest inna. Nigdy nie byłem uchodźcą, wyjechałem na stypendium. Mieszkałem w USA, w Anglii, w wielu krajach. Teraz, kiedy mam rodzinę wracam do domu, do Turcji. Będę wykładał socjologię na kurdyjskim uniwersytecie. Asia też jest doktorem socjologii, zajmuje się kryzysami uchodźczymi od wielu lat, znajdzie coś dla siebie.
Baris jest pewny siebie. Kiedy zaczepiam go na ulicy w Hajnówce, od razu mówi, że nie jest uchodźcą, ale chętnie pogada i zaprasza do siebie. Na podwórku wita się z sąsiadką, pozdrawia ją po polsku. Babinka macha do nas, zapewnia, że przyjdzie potem popatrzeć na dzidziusia. Baris mówi w pięciu językach, ma legalny pobyt i grubą skórę, od ciągłej walki o siebie, od bycia obcym w różnych miejscach świata, a nawet w swoim kraju. Kurdowie w Turcji są prześladowaną mniejszością. Mimo to chce wrócić. Jego córka, zanim pójdzie do podstawówki, będzie mówiła czterema językami.
Na Podlasiu nie miał jeszcze żadnych problemów z policją. Nie został zatrzymany ani razu do kontroli, co wydaje mi się aż mało prawdopodobne. Bo bywa różnie.
Służba
Kamil opowiada, jak nie udało im się znaleźć grupy, do której szli z pomocą. W środku nocy wracają do domu, na poboczu służby zatrzymały busa z imigrantami. Część ludzi leży na ziemi, nogi szeroko, część klęczy z rękami za głową. Kamil i Marysia pytają bardzo grzecznie, czy mogą zatrzymanym podać wodę i coś do jedzenia. Strażnicy niechętnie, ale pozwalają.
– Właściwie to, co robią pogranicznicy w kwestii push-backów, spokojnie według prawa można zinterpretować jako przemyt ludzi. Zorganizowana pomoc w przekraczaniu granicy, podwózka na miejsce. To nic innego jak przemyt. Do tego jeszcze wykroczenia, np. związane z przewożeniem dzieci. Gdzie są foteliki, pasy? – mówi Kamil.
Straż Graniczna cały czas szuka nowych rekrutów. Na stronie oddziału podlaskiego na czerwono miga ogłoszenie. „Nabór realizowany jest pod kątem planowanych przyjęć do służby, w szczególności do Placówek Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej na zewnętrznej granicy Unii Europejskiej.” Głównym wymogiem jest wyłącznie obywatelstwo polskie i wiek poniżej 35 roku życia. Potem testy psychiczne i sprawnościowe, a także umiejętność zachowania informacji poufnych dla siebie.
W piątek, czytam w oficjalnym komunikacie, funkcjonariusze Straży Granicznej ujawnili 575 prób nielegalnego przekroczenia granicy z Białorusi do Polski. Zatrzymano 7 nielegalnych imigrantów: 4 obywateli Afganistanu i 3 obywateli Iraku. Wobec 59 cudzoziemców wydano postanowienie o opuszczeniu terytorium Polski. W praktyce oznacza to wywózkę do lasu.
Dociera do mnie informacje o kolejnej śmierci na granicy: tuż pod płotem z drutu kolczatego po białoruskiej stronie umiera 25-letni Gailan. Umarł z wycieńczenia i zimna, nie dotarł do rodziny w Niemczech. Na wideo widać, jak leży w śpiworze, naokoło biegają ludzie i krzyczą do straży granicznej. Nikt nie reaguje.
Wnioski o azyl są masowo odrzucane. I to nie od dziś. Na granicy polsko- białoruskiej dzieje się tak od lat. Przyjeżdżał autokar i wszystkim hurtowo odrzucano wniosek. Podobno Polska dorobiła się kilku wyroków od Trybunału Sprawiedliwości EU za te praktyki. Wnioski o azyl to czysta fikcja. Może to będzie odpowiedzią dla ludzi, którzy ciągle pytają, czemu nikt już nie przechodzi przez przejście graniczne.
Minister Kamiński zapowiedział, że przyśle więcej wojska na Podlasie. Zachęcony i poklepany po głowie przez niemieckiego ministra spraw wewnętrznych uszczelni granice między Polską w Niemcami. A policjanci zwożeni w okolice stanu wyjątkowego zaczynają pękać i piją – mówi raport socjologów opublikowany przez ONET. Ci którzy zatrzymują mnie na check-poincie w Dubiczach cieszą się na mój widok: mam małopolskie blachy. A oni są z Krakowa. Przyjechali tydzień temu, narzekają, że inni śmieją się z ich akcentu i z tego, że chodzą „na pole”. Chcą już wracać, ale kontrakt nie ma daty ważności. Pobędą tyle, ile trzeba.
Zupa
Nic nie wskazuje na to, żeby sytuacja miała się zmienić. Podobno Białoruś ma otworzyć kolejne połączenia lotnicze. Z Pakistanem.
– Z Pakistanem? Boże, tam sami terroryści przecież! Już nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Wie pani, pracuję w szkole, na kuchni. Od dwóch tygodni taka pani do nas przychodzi, dwa wiadra zupy zabiera codziennie. Po co jej tyle zupy, dziwiłyśmy się z koleżankami. Aż w końcu ona nam sama powiedziała, że do lasu nosi. Jak do lasu, gdzie? A ona mówi, że ma takie miejsce i zawsze w to samo zostawia. Dla tych ludzi. Dzisiaj już nie przyszła, nie wiem co się stało.