Nie zamierzam zaprzeczać, że Andrzej Duda przez przywódców innych państw europejskich rzeczywiście postrzegany jest jako postać komiczna, a jego prezydentura zrobiona jest z tektury. Jednak w obliczu tej całej medialnej burzy zapominamy chyba, że to nie jego kuriozalne miny są czymś, co powinno dawać nam do myślenia, ale jego bezwolność – fakt, że decyzje, które zapadać powinny w Pałacu Prezydenckim zapadają na Żoliborzu lub Nowogrodzkiej. Fakt, że nie ma odwagi sprzeciwiać się politykom swojej formacji, że toleruje i będzie tolerował wszystkie szaleństwa ministra obrony, udając jedynie zwierzchnika sił zbrojnych. Duda jest zakładnikiem swojego politycznego zwycięstwa. Spłaca ciągle dług wdzięczności, bo w każdej chwili może zostać zapytany „Gdzie byłbyś dzisiaj, gdyby nie my?”. Jego brak obycia na salonach jest naprawdę sprawą drugorzędną.
Tym bardziej, że najbardziej nadymają i oburzają się media, które do tej pory na komendę rozpływały się nad każdym uśmiechem, całusem posłanym w kosmos czy pogłaskaniem psa w wykonaniu prezydenta Obamy, albo jęczały miłośnie nad rozpiętymi do połowy koszulami greckich polityków. Jestem pewna, że gdyby świat obiegło takie właśnie zdjęcie z Obamą czy papieżem Franciszkiem w roli głównej, nikt nie zwracałby uwagi na uchybienia protokolarne. Media mają swoich nietykalnych ulubieńców, którym wybaczają wiele, na zasadzie „nie pozwólmy, aby jakieś tam nieistotne, sztywniackie minusy przysłoniły nam plusy wielkiej wagi”. Czy ktoś zwrócił uwagę, że sukienka w stylu Twiggy, którą Brigitte Macron miała na sobie podczas szczytu, jest również dyplomatycznym faux-pas?
Uwielbiamy wyciągać i rozdmuchiwać do niebotycznych rozmiarów wizerunkowe niedociągnięcia tym, których nie lubimy. Prawda natomiast jest taka, że to nie sukienka żony w napisy „Sexy”, „Love”, „Butterfly” pogrążyła Leszka Millera. To nie pistolet, prosiak, małpka i wibrator pogrążyły Janusza Palikota. To nie pamiętna wpadka z parasolem ani stołek Szoguna zdecydowały o przegranej Bronisława Komorowskiego. Gdyby byli to politycy z sukcesami, niesłabnącym poparciem, bezdyskusyjnymi osiągnięciami, to co dziś widnieje w rubryce „wtopa”, wpisano by w rubrykę „wyrazisty styl”.
I na tej samej zasadzie to nie familiarne zdjęcie ze szczytu NATO czyni z Andrzeja Dudy na międzynarodowych spędach gościa, na którego nikt nie czeka. Premier Szydło jest ze swoimi kostiumami i broszkami kostyczna do bólu, a mimo to status ma podobny. Oboje są po prostu słabymi, skrajnie upartyjnionymi politycznymi narzędziami, którym nie pomogą setki godzin szkoleń z etykiety, bo forma bez treści się nie obroni.
Wreszcie wszyscy jesteśmy trochę hipokrytami. Ile osób krytykujących dzisiaj Dudę i mówiących o „Adrianie” przykłada na co dzień wagę do tak zwanych manier, pomijając już fakt, że dziś dyplomacja się zmienia, daje więcej luzu? Ilu przy urnach świadomie zdecydowało oddać głos na polityka młodego, „nowej generacji”, właśnie po to żeby „przewietrzył” salony? Skąd taka popularność antysystemowca Kukiza i Liroya w czapce z daszkiem? Afera z Dudą i fotką ze szczytu NATO jest dęta. Problem z nim jest gdzie indziej. Nie chodzi o to, czy mówiąc bzdety ma na sobie smoking czy dżinsy, trzyma kciuk w górę czy podaje flądrę na przywitanie. Chodzi o to, że jest tylko Sancho Pansą.