Jakoś tak się dziwnie składa, że ci z postępowych działaczy, którzy nie mają nic przeciwko wspólnemu występowaniu z neoliberałami w obronie praw człowieka – na czarnych protestach, czy w obronie “wolnych sądów” – bardzo niechętnie patrzą na protesty Agrounii i na samego Kołodziejczaka, lidera tejże. Dziwne zjawisko. Chłopski lider bowiem odstaje od nich “kulturowo” bardziej niż wielkomiejski mieszczanin. Nawet jeśli ten w białych rękawiczkach i dobrym garniturze chciałby prowadzić antyspołeczną, antyludzką politykę.
Nie jest przecież tak, że powinniśmy wszystkie postulaty Agrounii zbywać milczeniem. Przyznaję jednak, część z nich wydaje się co najmniej wątpliwa. Każda branża ma jednak prawo do swojego egoizmu. Kiedy rolnicy mówią o ochronie rynku wewnętrznego, nierównej konkurencji i zdzieraniu z dostawców przez zagraniczne sieci handlowe – to przecież mają rację.
Ostatnio prokuratura postawiła Kołodziejczakowi zarzut zniszczenia mienia (chodzi o nawierzchnię jezdni i sygnalizator) oraz brania czynnego udziału w zbiegowisku. Za pierwszy grozi mu 5 lat więzienia, za drugi 3 lata. Chodzi o marcowy protest, gdy rolnicy wyrzucili na ulicę trochę jabłek i podpalili kilka opon. To jeszcze nie brutalność policji w pseudodemokratycznej Francji Macrona, ale jak widać próby kryminalizacji protestów społecznych zaczynają być popularne w całej Europie.
Media obwołały Kołodziejczaka nowym Andrzejem Lepperem. Oczywiście dlatego, że każdy wiejski protest będzie porównywany z tymi, które pozwoliły zbudować Lepperowi Samoobronę i wejść na salony (z marnym zresztą skutkiem). Lider Agrounii zdaje sobie z tego sprawę. Twierdzi więc, że o ile jest zainteresowany polityką jako działaniem społecznym, to już nie taką partyjną. Polacy bowiem uznają politykę za jakąś zupełnie odrębną, oderwaną od życia społecznego dziedzinę, brudną i skorumpowaną, a polityków za karierowiczów żądnych apanaży, a nie dobra wspólnego. Być może Kołodziejczak zdaje też sobie sprawę z tego, że gdyby wszedł bezpośrednio w rywalizację wyborczą, nic przecież jeszcze nie osiągnąwszy, to media, podczepione na co dzień do któregoś z dwóch wielkich, walczących ze sobą politycznych bloków, nagle odcięły by mu tlen. Tu już bowiem liczą się procenty, pojedyncze głosy, metoda D’Hondta i w ogóle kto nie z nami, ten nasz największy wróg.
Nie wróżę liderowi kariery politycznej także dlatego, że – porównując z Lepperem – istnieje mała szansa na zdobycie przez niego jakiejś szerszej bazy społecznej. Za przywódcą Samoobrony nie stała przecież tylko wieś, lecz w ogóle wykluczeni z transformacji, także ci z dużych, a szczególnie mniejszych miast. Kołodziejczak zaś – zamiast odwoływać się do solidarności i budować szeroki ruch poparcia – potrafi naskakiwać na inne protestujące grupy zawodowe, na przykład na te, które ze względu na idiotyczne prawo o sporach zbiorowych, walczą o swoje za pomocą przechodzenia na L4. Mieszczuchom też się naraża się, opowiadając głupoty na temat osób LGBT. Ta podstawowa nieumiejętność w połączeniu z dotychczasowym brakiem skuteczności pcha Kołodziejczaka w ramiona skrajnej prawicy. Czyli do kompromitacji.