Site icon Portal informacyjny STRAJK

W tej grze nie da się wygrać

fot. strajk.eu

Najpierw podczas protestu funkcjonariuszy policji Jan Hartman dowodził na swoim blogu, że lekarze wystawiający „policjantom symulantom” „lewe zwolnienia” „zachowali się paskudnie” i „nie są godni nosić fartucha ani słuchawek”. Jego wywód budził sprzeciw, lecz nie był (niestety) żadnym zaskoczeniem. Natomiast Sylwia Chutnik pisząca w „Wysokich Obcasach” o nauczycielach w odklejonym od rzeczywistości duchu „oszukują i kryją się za zwolnieniami lekarskimi” to – przysięgam – szok i niedowierzanie.

Publicystka upiera się, że strajkowanie jest w Polsce legalne, a zatem nic nie stoi na przeszkodzie, aby po wypełnieniu „odpowiednich artykułów i paragrafów” których „wypracowanie trwało latami” odpowiednie grupy zawodowe wystąpiły z otwartą przyłbicą, zamiast jak tchórze decydować się na półśrodki. O tym, jak trudno jest w naszym kraju zorganizować legalny protest, przekonała się nie tak dawno Monika Żelazik. Możliwość wystąpienia pracowników LOTu przeciwko prezesowi Milczarskiemu okazała się zabójczym torem przeszkód najeżonym pułapkami. O tym, jak restrykcyjne są ustawowe ograniczenia przy rozwiązywaniu sporów zbiorowych, powstały dziesiątki publikacji, krytyczne stanowisko w sprawie fasadowości ustawy znajduje się chociażby w dokumentach programowych Inicjatywy Pracowniczej. Ze zdumieniem czytam, że szanowana i ceniona przeze mnie działaczka feministyczna sugeruje prostą zależność, że jeśli coś jest na papierze to znaczy, że działa.

Bo przecież i z kobiecego poletka można w dziesięć sekund znaleźć przykłady na istniejące, ale mimo to fikcyjne „prawo do”: choćby przy zgłaszaniu gwałtu czy spełnieniu warunków legalnego przerwania ciąży. Cóż z tego, że istnieją zapisy, paragrafy i podpunkty, skoro są skonstruowane tak, aby w rzeczywistości zniechęcać do podejmowania jakichkolwiek działań i wziąć potencjalnego buntownika „na zmęczenie”.

Rozumiem, co Sylwia Chutnik chce powiedzieć – że jej zdaniem masowe L4 obniżają wagę protestu, bo strajk musi być wypisany wołami na budynku przedsiębiorstwa pięć dni wcześniej, a komitety powinny legitymować się całymi teczkami dokumentów potwierdzających legalność swojej akcji, zabezpieczonej z każdej strony na sto procent. Rozumiem ten punkt widzenia i wierzę, że przemawia przez autorkę troska o to, by słuszne w całej rozciągłości postulaty nie zostały sklasyfikowane przez społeczeństwo jako nieznaczące utyskiwania pospolitych krzykaczy. Ale według mnie zarówno przypadek protestu pielęgniarek, policjantów, jak i nauczycieli biorących zwolnienia, ma jeszcze jeden aspekt, o którym mało kto otwarcie mówi: to ludzie zdrowi wyłącznie nominalnie. Praca każdego z nich jest tak wymagająca, że nigdy w życiu nie odważyłabym się nazwać ich zwolnień „lewymi” – i nad tym też warto się przy okazji krytyki takiej formy protestu zastanowić. Słowa o „symulowaniu chorób” i „cwaniakowaniu” uważam za niesprawiedliwe i krzywdzące.

Nie wydaje mi się, by masowe przechodzenie na zwolnienia było „gorszą” formą obywatelskiego nieposłuszeństwa. Jest jedną z dróg wiodących do celu – a celem jest zwrócenie uwagi władzy na swoje postulaty poprzez bycie uciążliwym. A że „budzi niepotrzebne dysputy o moralności i naciąganiu funduszu zdrowia”? Palenie opon czy strajki włoskie również budzą dysputy i kontrowersje. Szukanie nowych form protestu to naturalna konsekwencja złego prawa dającego jedynie fikcyjne poczucie, że w tej grze można wygrać.

Exit mobile version