Pamiętacie, jak całkiem niedawno estońska pierwsza ministra, Kaja Kallas, była uprzejma zaanonsować, że oni tam w Estonii, jak również na Litwie i Łotwie, czyli we wszystkich tych pribałtyckich wsiach, to nie obawiają się nic a nic, żeby wysłać wojska na Ukrainę, by walczyły z Putinem? I nawet dodała później, że tak, zdaje sobie sprawę z tego, że taka interwencja mogłaby przynieść straty, ale najważniejsze jest to, że straty zostaną zadane Rosji.
Jest to oczywisty wyraz obłąkania ideologicznego i klinicznej rusofobii, zwłaszcza w wydaniu polityk, która została wybrany do tego, żeby przychylać nieba Estończykom, a nie wysyłać ich do maszynki do mięsa. No ale to pozostawmy na boku…
Teraz Kaja Kallas dała popis ponownie. Otóż wypowiedziała się tak oto:
„Ukraina musi wygrać wojnę, a Rosja musi zrozumieć, że przegrała. To jest nasz plan A, B i C. Słowa i sankcje są ważne, ale to nie wystarczy. Ukraina potrzebuje broni, amunicji i szkolenia. Potrzebuje również wsparcia finansowego i gospodarczego i potrzebuje tego teraz. Naszą rolą i obowiązkiem jest nie tylko kontynuować, ale także wzmacniać nasze wsparcie dla Ukrainy na wszystkich frontach.”
Coś ostatnio powiedział też prezydent Estonii, ale wybaczcie… Nie zapamiętałem.