Miliony Polaków i Polek marzą o leniwym urlopie. Tęsknią za ciepłym morzem, piękną architekturą, odpoczynkiem od pracy zawodowej i obowiązków domowych. Stąd też popularność ofert typu all inclusive, w ramach których zapewnione są wszystkie posiłki, więc nie trzeba robić zakupów ani gotować. Po ciężkiej pracy przez cały rok ludzie chcą odpocząć, uciec od codziennego życia i móc nareszcie rozluźnić się w możliwie komfortowych warunkach. Dużej części społeczeństwa wciąż nie stać na tego typu wakacje, ale gdy tylko rosną im dochody, szukają last minute do Grecji czy Egiptu albo przynajmniej wyjazdu na polską plażę.
Jak się okazuje, te proste i dość zrozumiałe pragnienia nie dotyczą znanych polityków, choć ich zarobki pozwalałyby na co najmniej dwutygodniowy urlop nad Morzem Śródziemnym. Politycy wolą niewygodę, zmęczenie, spartańskie warunki, a do wakacji za granicą z zasady podchodzą niechętnie, chyba że dalekie wojaże wiążą się z jazdą autostopem, nocowaniem pod namiotem albo wędrowaniem szlakami przodków. Czymś takim jak odpoczynek za granicą bez żadnych podtekstów politycy gardzą, a już na pewno obce jest im dążenie do wszelkich luksusów. A fuj – nie będzie jedzenia w restauracji i opalania się na plaży!
Od kilku tygodni w „Gazecie Wyborczej” możemy czytać o tym, jak znani politycy spędzają urlop. Okazuje się, że większość z nich nie chce po prostu odpoczywać. Każdy chwali się, że wakacje są pełne trudu i znoju, prawie zawsze w Polsce, bez żadnych komfortów, z mnóstwem obowiązków i wyrzeczeń. A jeżeli już jeżdżą gdzieś dalej, to za małe pieniądze lub po to, aby poszukiwać śladów polskości.
Joanna Scheuring-Wielgus z dumą ogłasza, że w tym roku wakacje spędza na ulicach Torunia. Jednocześnie przyznała, że rok temu podjęła z rodziną niespodziewaną decyzję, aby pojechać do Wenecji, Paryża i Barcelony, ale, podkreśliła, że bilety do Wenecji kosztowały… 70 zł, a kolejne przeloty też były bardzo tanie. Pewnie tysiące Polaków i Polek byłoby wdzięcznych, gdyby pani poseł wskazała, jak można kupić z dnia na dzień wylot do Wenecji za 70 zł i za porównywalną cenę z Wenecji do Paryża i potem do Barcelony.
Robert Biedroń przyznaje, że był w wielu krajach, ale zastrzega, że podróżując, kolekcjonuje figurki Maryi z całego świata. Test na polskość więc zdany – nie chodzi tylko o zwykłą przyjemność zwiedzania, ale o Królową Polski.
Joanna Kluzik-Rostkowska tłumaczy, że wakacje spędza w Czarnogórze pod namiotem, przy czym podróż w jedną stronę zabiera jej aż 5 dni. Gdy przyjeżdża na miejsce, jest tak zmęczona, że nie ma już sił na zwiedzanie. Dlatego zajmuje się głównie…. gotowaniem. W podróży odwiedza też inne kraje, wskazując jak bardzo są one dzikie i niecywilizowane. W Albanii posłanka wychwyciła człowieka, który pędził międzynarodową drogą na ośle, w macedońskiej miejscowości Debar każdy wskazywał inną trasę do granicy (szok!), a w albańskiej Wlorze w nocy władzę nad miastem przejmują… watahy psów. Po opisaniu męczących wojaży zagranicznych posłanka oczywiście wskazuje na swoją największą miłość, czyli Mazury.
Swoją pogardę wobec „klasycznej turystyki” wyraziła Róża Thun. „Trzeba zobaczyć „klasyki”, kupić selfie sticka i zrobić sobie zdjęcie. Żenuje mnie taka turystyka” – mówi europosłanka PO. Sama proponuje rodzinny zlot pod Zakopanem, na którym obowiązkowe są rozmowy „o kulturze, sztuce i dziedzictwie pradziadka”. Jak podkreśla, „rodzina dba nawet o to, by w willi meble były ustawione tak, jak sto lat temu”. Oto prawdziwa turystyka! Chwali się też, że sama jest „potomkinią, w prostej linii, malarza Henryka Rodakowskiego”, który w rodzinie miał Szkotów i Włochów. Trudno stwierdzić, jaki związek ta informacja ma ze spędzaniem urlopu, ale najwyraźniej pozwala posłance na odpoczynek głębszy i bardziej zadumany niż odpoczynek szarego tłumu, który chce się wykąpać w morzu i zjeść smaczny posiłek. Jednocześnie działaczka PO deklaruje, że jej wakacyjnym marzeniem jest udział w pielgrzymce do Santiago de Compostella. „Coś w tych pielgrzymkach jest, że ludzie na nie chodzą, nie zostały wymyślone ot tak, po prostu, dla sportu?” – tłumaczy uczonym tonem Thun. W pewnym momencie przerywa rozmowę i ogłasza, że musi wyprawić syna, który jeździ na wakacje autostopem do… Kambodży.
Ten topos wykorzystuje też Adrian Zandberg z Partii Razem, chociaż twierdzi, że wzorcem jego wakacji jest spędzanie czasu w starej, wiejskiej chałupie, w której wodę wyciąga się wiadrem ze studni. Jednocześnie informuje, że w wakacje sam, niczym Robinson na bezludnej wyspie, oddaje się swojemu hobby, czyli przerabianiu domowych urządzeń elektronicznych. „Ostatnio dostosowałem sobie ekspres do kawy tak, żeby dało się go uruchomić przy pomocy telefonu, bez wstawania z łóżka” – chwali się lider Razem. Jednocześnie, nieco niechętnie, Zandberg przyznaje, że kilka lat temu jeździł za granicę i był w Iraku, Chinach, na Kaukazie i Kurdystanie, ale natychmiast zastrzega, że „Azja to jeden z tańszych kierunków”. Tłumaczy, że lubi jeździć pociągami i autobusami, a nie przelatywać nad głowami ludzi. Opisuje też podróż po Kurdystanie „rozklekotanym autobusem”. Możemy domyślać się, że również do Chin lider Razem jechał autostopem albo starym busem, bo przecież nie samolotem „nad głowami ludzi”.
Skąd te dziwne tłumaczenia i niesamowite wizje? Wydaje się, że Jarosław Kaczyński wyznacza trendy. Co roku jeździ z grupą współpracowników na ryby, nigdy nie przekracza granic zepsutego Zachodu, plaże, dyskoteki, inne kraje i kultury go nie interesują, a nawet budzą jego niechęć. Za granicą prywatnie był tylko w Odessie, skąd pochodziła część jego rodziny. Najwyraźniej inni politycy nie chcą być gorsi. O ile jednak u Kaczyńskiego wygląda to jeszcze dość autentycznie, to u Zandberga czy Kluzik-Rostkowskiej raczej groteskowo. A przecież nie każdy musi spędzać urlop jak Prezes. Inne wakacje są możliwe.