Polski minister spraw zagranicznych zamierza – jak się wydaje – dopuścić się kolejnej ekstrawagancji. Wezwał do siebie ambasadora Niemiec w Polsce. Chodzi o „antypolskie wypowiedzi niektórych niemieckich polityków”.
Waszczykowski zapewne oczekuje, że ambasador Rolf Nikel zechce przeprosić polski MSZ, albo chociaż przyjąć jego uwagi. Rzecznik MSZ Artur Dmochowski tłumaczył w rozmowie dziennikarzami TVN 24, że niektórzy niemieccy politycy formułują „anypolskie i sprzeczne z faktami wypowiedzi”; określił to zjawisko jako „wszystkim znane”.
– Zaproszenie zostało wystosowane, ambasador prawdopodobnie je odebrał, ale tego nie jestem w stanie potwierdzić – powiedział Dmochowski. – Spotkanie ministra Waszczykowskiego z ambasadorem Niemiec ma się odbyć jutro w godzinach przedpołudniowych – poinformował.
Pytany o to, jakie stanowisko zajmie polski minister, rzecznik MSZ odpowiedział, że będzie to „stanowisko, jakie reprezentuje polski rząd, czyli stanowisko obrony polskich interesów i polskiego wizerunku”. Zważywszy jednak na fantazję ministra Waszczykowskiego, ciekawość budzić mogłyby ewentualne podejrzenia, że za dzisiejszymi wypowiedziami np. Martina Schultza (niemiecki socjaldemokrata, przewodniczący Parlamentu Europejskiego) suponującymi Kaczyńskiemu i Szydło „putinizm”, stoją wegetarianie, rowerzyści i Azjaci lub czarnoskórzy mieszkający za Odrą.
Z drugiej strony jednak oceny Schultza i jego kolegów, zwłaszcza tych wysoko umocowanych w strukturach eurobiurokracji, rzeczywiście stawiają polskie władze w sytuacji, w której brak jakiejkolwiek reakcji byłby zaniechaniem równie niepoważnym, co mianowanie Jacka Kurskiego na szefa TVP. Przypomnijmy, że w połowie grudnia ubiegłego roku Schultz powiedział w rozmowie z niemieckimi dziennikarzami, iż „wydarzania w Polsce mają charakter zamachu stanu” i bynajmniej nie chodziło mu o sztucznie napędzaną, pretensjonalną, mieszczańską rebelię zwołaną pod szyldem Komitetu Obrony Demokracji.
[crp]