Prawicowa opozycja może stracić 5 stanów Wenezueli, w których miała rządzić po niedzielnych wyborach regionalnych, bo jej wybrani gubernatorzy zbojkotowali zaprzysiężenie przed Konstytuantą. Oznacza to poważny kryzys polityczny.
„Nasi gubernatorzy mogą przysięgać jedynie Bogu, przed radami legislacyjnymi swych stanów” – oświadczyli wspólnie liderzy prawicy, jakby stany stały się nagle udzielnymi księstwami.
Prawicowa koalicja liberalnej i skrajnej prawicy MUD (Stół Jedności Demokratycznej) zdobyła jedynie 5 stanowisk gubernatorów stanowych (na 23), choć liczyła na co najmniej 11. Socjaliści wygrali w niedzielę, mimo szerokiej kampanii propagandowej większościowych, oligarchicznych mediów. Po głosowaniu głęboko się podzieliła, gdyż jedna jej część upatruje porażki w niskiej – jak na Wenezuelę – frekwencji (61 proc.), spowodowanej nieudolnością w prowadzeniu kampanii, a druga w „nieprawidłowościach” samego głosowania.
Problem w tym, że jeśli gubernatorzy prawicy nie złożą wymaganej przysięgi, mogą być pozbawieni stanowisk. Wówczas trzeba będzie w ich stanach organizować ponowne wybory. Wenezuela wchodzi w nową fazę konfliktu między rządem a opozycją.
Prawica zdobyła w wyborach regionalnych o 3 miliony głosów mniej, niż w wyborach parlamentarnych z 2015 r. Porażka sprawiła, że MUD zdecydował nie uznawać wyników głosowania, powołując się na niesprecyzowane „nieprawidłowości”. To stanowisko natychmiast poparły Stany Zjednoczone, Unia Europejska i 12 zależnych od USA krajów Ameryki Łacińskiej, domagających się niezależnego audytu głosowania. Rząd wenezuelski już się nań zgodził.
Postawę państw południowoamerykańskich skrytykowała pokojowa noblistka z 1992 r., Gwatemalka Rigoberta Menchu. Według jej deklaracji opublikowanej w Limie (stolicy Peru), „tu nie chodzi o walkę między obywatelami”: jej zdaniem tłem wrogości wobec Wenezueli są jej bogactwa naturalne.