Wegański hot dog Zandberga na stacji Orlen był na ustach wszystkich. Zdjęcie polityków Razem zajadających bezmięsną kanapkę od rządowej firmy na chwilę usunęło w cień resztę dyskursu politycznego w Polsce.
Wegański hot dog Zandberga na stacji Orlen jako alegoria zdrady Lewicy.
Wegański hot dog Zandberga na stacji Orlen jako manifestacja poparcia dla zdławienia wolności prasy.
Wegański hot dog Zandberga na stacji Orlen jako splunięcie w twarz protestującym kobietom.
Wegański hot dog Zandberga na stacji Orlen jako symptom zbliżającej się koalicji Lewica-PiS.
Wegański hot dog Zandberga na stacji Orlen jako symbol porzucenia wolności na rzecz równości.
Wegański hot dog Zandberga na stacji Orlen jako współczesna emanacja paktu Ribbentrop- Mołotow.
Wegański hot dog Zandberga na stacji Orlen jako uścisk brudnej od brudnego szmalu dłoni prezesa Obajtka.
Najsłynniejsza sojowa parówa Rzeczpospolitej została już wielokrotnie przeżuta, strawiona i wydalona. Nikt jednak nie ugryzł tego, co najsmaczniejsze. Prawie nikt. Zawartości hot doga nie odczytała nawet związana z Platformą Obywatelską dietetyczka Katarzyna Bosacka, która widziała jedynie wszystkie E w składzie i wydała wyrok: parówa była niezdrowa.
Do jądra parówkowej rozkoszy dotarł jedynie Ziemowit Szczerek.
On jeden, znany birbant i sowizdrzał, zasugerował pytanie w moim przekonaniu kluczowe: czy parówka aby na pewno była sojowa?
„Nie wyobrażam sobie takiego Orlenu, na którym by od ręki można było dostać 4 wegańskie hotdogi. Gdziekolwiek jechali, nie jechali w pędzie. Smakowali życie” – zauważył Ziemowit.
Przyjrzyjmy się tej fotografii. Zandberg, Dorota Olko, Magdalena Biejat i facet, którego nie kojarzę, na Orlenie w Siedlcach. Podgrzanie parówy, sojowej czy świniowej, na termicznym kołowrotku trwa kilkadziesiąt minut. Wiem, bo pytałem. Czy wege hot dogi są na wschodnim Mazowszu szczególnie popularnym specjałem? Oczywiście, że nie. Czy obsługa stacji była gotowa na przybycie wegan i w porę wrzuciła na ruszt cztery sojaki? Wątpliwe. Czy ca;komando lewaków miało szanse załapać się na bezmięsną szamkę? Hell no.
To oczywiście dochodzenie poszlakowe. I nie jest moim celem wytykanie Adrianowi rozstrzału między deklaracją, a praktyką. Zresztą, może on jeden tam skonsumował sojacza, a reszta zgrzeszyła wieprzowinką? Prawdy nie poznamy nigdy.
Chciałbym jednak postawić pytanie: dlaczego ludzie (najczęściej lewacy) deklarują weganizm, podczas gdy bardzo często, unikając wzroku Innego, skrycie raczą się mięskiem? Skąd potrzeba takiej manifestacji?
Działacze lewicy czują powinność uchodzić za dobrych, etycznych i społecznie odpowiedzialnych. Jakby praktyką swojej codzienności chcieli zwiastować nadejście lepszego świata. Segregują śmieci, ubierają się w lumpach, z pudełek po szlugach robią prezenty na święta, noszą maseczki, izolują się, kiedy szaleje wirus, piją kranówkę, oglądają tylko etyczne pornosy, nie mówią „ty pizdo”, aby nie urazić uczuć posiadaczek pizd, a także nie spożywają mięsa.
Kilka miesięcy temu postawiłem tezę, że w kraju triumfalnego marszu katolicyzmu, w którym nigdy nie powstał reformowany kościół narodowy, a kontrreformacja odniosła druzgocącą wiktorię, na lewicy i wśród radykalnego liberalnego mieszczaństwa w kraju nastał czas neo-protestantyzmu. W skrócie: Jan Kalwin nauczał, że część osób jest predestynowana do zbawienia, a część do potępienia, kategorycznie odmawiał jednak wskazania już tu na ziemi, kto należy do którejkolwiek z grup. Uważał, że wierni powinni żyć i zachowywać się, jakby byli predestynowani do zbawienia. To samo widzimy na polskiej lewicy – jeśli popełniłeś występek – opowiedziałeś się po złej stronie, złamałeś etyczne zasady, nie ma dla ciebie wybaczenia. Wybrałeś życie w grzechu, masz przesrane. Nie możesz liczyć na sprzedaż odpustu czy spowiedź. Jeśli chcesz być zbawiony, musisz żyć w zgodzie z prawem bożym. Możesz mieć pewność, że znajdą się pastorzy, którzy poddadzą surowej ocenie każdy twój występek.
Tam gdzie presja społeczna jest silna, tam rozkwita hipokryzja. Moja przyjaciółka wpadła w szał, kiedy przypadkiem wyjawiłem przed jej kolegą, weganinem, że wróciła do szamania mięsa. Mój znajomy, lewak-weganin publicznie atakuje swoich znajomych na fejsie, wypominając im, że widział jak jedli „zwłoki zwierząt”. Na fejsie zresztą bezustannie lewak lewaka za coś ruga.
Pamiętam, jak latem zeszłego roku, na randce, staliśmy z dziewczyną, lewaczką, przed barem kebab, patrząc na menu.
– Nie ma falafli.
– No nie ma.
– Nie jesz mięsa? – zapytałem.
– No nie – spojrzała na mnie badawczo.
– Ja jem.
– No w sumie ja też – uśmiechnęła się.
– To po kebsiku?
– Ale nie powiesz nikomu?
Kurtyna.
Lewaki, starają się trzymać tych swoich zerowaste’ów, freeganizmów, weganizmów, by uchodzić za przykładnych wiernych kościoła postępu, ale potem i tak kończą z wieprzową parówą na Orlenie. Żyjemy w starym dobrym katolickim społeczeństwie. Nakazy to jedno, a praktyka drugie. Tak jak pobożni katolicy prawią o moralności i piętnują seksualne rozbuchanie, aby potem klepnąć dupę czy zahaczyć o burdel po dobrym melanżu.
W całej tej przedziwnej parówkowej aferze, wartościowe jest więc tylko to, co ukryte. Parówka może była sojowa, a może nie. Napisali, że była, bo tak wypada.
Wyluzujcie z tym wzajemnym tyraniem się. Ludzie nie są doskonali i nie będą. Kłamią, udają i robią brzydkie rzeczy. Nieustannymi wjazdami na poczucie winy, pouczaniem z pozycji moralnej wyższości nie zmienimy świata na lepszy, a jedynie zepchniemy w prywatność te bardziej wstydliwe skłonności.