Wszyscy zadajemy sobie pytanie: co dalej z Unią Europejską? Wspólnota chwieje się w posadach, targana przez odradzające się nacjonalizmy, przypudrowany kryzys gospodarczy i tłamszona przez malejącą legitymizacje dla procesu dalszej integracji. Politycy szukają odpowiedzi i rozwiązań, które mogłyby nadać nową dynamikę ogromnemu organizmowi i wygasić napięcia społeczne. Mówi się coraz częściej o wprowadzeniu ogólnoeuropejskiego dochodu gwarantowanego przy jednoczesnym ograniczeniu roli rządów krajowych. Taki skok naprzód miałby dać obywatelom Europy poczucie bezpieczeństwa, wygaszając zarazem napięcia na poziomie narodowym.
Swój pomysł na rewitalizację pożycia europejskiej rodziny ma również rząd „dobrej zmiany”. Premier Szydło rzekła wczoraj: zbudujemy w Polsce przyszłość Unii Europejskiej. Poważna deklaracja, powiecie. I faktycznie, szefowa rządu uważa, że ona i jej współpracownicy najlepiej wiedzą co dobre dla europejskiej rodziny. Mówiła o tym podczas poniedziałkowego Kongresu Innowatorów w Warszawie. Według Beaty Szydło sercem nowo narodzonej wspólnoty powinien być region państw Grupy Wyszehradzkiej, który szefowa rządu nazwała „start-upem Europy”.
To zadziwiająca wypowiedź. Nie tylko dlatego, że start-up to przedsiębiorstwo charakteryzujące się niskim kapitałem i sporym ryzykiem. Nie tylko dlatego, że Polska, Czechy, Słowacja i Węgry są obecnie wylęgarnią skrajnie prawicowego oszołomstwa, a na poziomie gospodarczym nie prezentują się szczególnie obiecująco, czy – tym bardziej – innowacyjnie. Przewaga konkurencyjna tych państw opiera się głównie na drenażu niskopłatnej siły roboczej – słabo uzwiązkowionej, odrzucającej idee solidarności pracowniczej, zatomizowanej oraz pogodzonej ze swoją rolą. Czy premier Szydło chce zamienić Unię Europejską w ogromną plantację malin? W końcu to właśnie jest jeden z niewielu towarów, w którego produkcji Polska jest absolutnym potentatem. W czym gorszy jest wysokozaawansowany technologicznie przemysł niemiecki czy francuski od tymczasowych linii montażowych nad Wisłą i Balatonem, które w każdej chwili zagraniczny właściciel może przerzucić w dowolny zakątek globu, jeśli uzna, że koszty pracy – jedynym powód obecnej lokacji – są już zbyt wysokie? Czy Unia Europejska roku 2030 ma być januszexem, wywarzającym plastikowe pudełka na niezabezpieczonych maszynach obsługiwanych przez zatrudnionych nielegalnie ukraińskich pracowników? Czy pracownicy ochrony z Belgii czy Irlandii z zazdrością patrzą na zarobki swoich kolegów z Polski, sięgające, według najnowszych doniesień 1,19 zł za godzinę pracy?
Deklaracja Szydło to moment, w którym powinniśmy sobie zadać pytanie: co tak naprawdę mamy do zaoferowania Europie poza wyzyskiem siły roboczej, awanturnictwem i sentymentalną mitomanią?