Po fali letnich strajków pracowników kolei, przyszła pora na służby medyczne. Lekarze stażyści nie zamierzają harować przez 7 dni w tygodniu, dlatego zapowiedzieli przeprowadzenia masowej odmowy pracy. Co na to reakcyjny rząd Theresy May? Minister zdrowia oczywiście szczuje pacjentów na lekarzy, wskazując, że są roszczeniowcami.
Zrzeszający lekarzy związek zawodowy poinformował, że cierpliwość jego członków jest na wyczerpaniu. Po odrzuceniu kolejnej oferty ze strony rządu, której warunki oznaczałyby dla medyków odbywających staż, praktycznie niczym nie ograniczony wyzysk, organizacja zadecydowała o przeprowadzeniu strajku. Obędzie się on 12 – 16 września, od godziny 8:00 do 17:00. Stanowisko młodych lekarzy tłumaczy w rozmowie z Guardianem dr Ellen McCourt, rzeczniczka protestujących. „Nasze próby rozwiązania tego problemu poprzez obustronne rozmowy spotkały się z niechęcią władz. Postawiło to nas przed ścianą, dlatego jedyne co mogliśmy w tym momencie zrobić, to wyjść na ulicę. Postawa władz dziwi tym bardziej, że minister Jeremy Hunt zapewniał, że jest gotowy do podjęcia wszelkich rozmów z nami”.
Junior doctors row: Medical leaders condemn proposed series of five-day strikes https://t.co/ebPy1htN50 pic.twitter.com/9c2cl5h3j3
— BBC News (UK) (@BBCNews) September 2, 2016
Skąd takie napięcie na linii rząd-pracownicy służby zdrowia? Chodzi o reformę systemu opieki zdrowotnej wdrażaną przez Partię Konserwatywną. Najbardziej poszkodowaną grupą w wyniki planowanych przemian są właśnie junior doctors czyli lekarze ze stażem 5-15 lat, którzy oprócz pracy kontynuują edukację w zawodzie. Już teraz muszą być gotowi do pracy w godzinach 7-19 od poniedziałku do piątku, co w zestawieniu z koniecznością uczęszczania na zajęcia powoduje zmęczenie i przeciążenia. Minister zdrowia, Jeremy Hunt zamierza jeszcze mocniej dokręcić śrubę. Jego projekt zakłada wprowadzenie nowych kontraktów, obligujących młodych lekarzy do gotowości do pracy w dni powszednie do godz. 21 oraz w soboty do 17. Nie oznacza to oczywiście, że medycy będą codziennie harować od świtu do zmierzchu, jednak zarządcy szpitali będą mieli możliwość korzystania z ich pracy, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nadgodziny, które obecnie są płatne podwójnie, po reformie 33 proc. w tygodniu i 50 proc. w weekendy. Stawka podstawowa miałaby wzrosnąć o 13 proc. Związki zrzeszające lekarzy zgodnie twierdzą, że żadna podwyżka płac nie zrekompensuje takiego wydłużenia czasu pracy. Medycy alarmują, że nowy tryb przyczyni się do degradacji ich życia prywatnego, niemożliwości zaplanowania życia, utrudnień w zakładaniu rodziny, a także stanowi poważne niebezpieczeństwo dla pacjentów, którzy będą narażeni na kontakt z przemęczonymi i wykończonymi psychicznie lekarzami.
British Medical Association nie po raz pierwszy sięga po strajk jako metodę wywierania wpływu na rząd. Podobne akcje odbywały się już ostatniej zimy i wiosną 2016 r. Łącznie odbyło się już pięć strajków, z których najdłuższy trwał dwa dni. W tym czasie odwołano wykonanie ponad 100 tys. zabiegów. Teraz dezorganizacja ma przybrać podobną skalę.
Rząd nie zamierza jednak ustępować, nawet za cenę społecznych szkód. Znany z antypracownicznych pomysłów i wypowiedzi minister zdrowia Jeremy Hunt zaatakował strajkujących na antenie BBC. „Jest to bardzo zła wiadomość dla pacjentów. W wyniku protestu odwołanych może zostać nawet 100 tys. operacji i zabiegów medycznych. Około miliona wizyt w szpitalu będzie musiało zostać przełożonych, co z pewnością zdenerwuje rodziny i pacjentów w całym kraju”.
W bardzo klarowny sposób przyczyny strajku wyjaśnia tutaj przedstawicielka lekarzy.