Site icon Portal informacyjny STRAJK

Wiem, ale nie powiem

msw.gov.pl

W aferze „jurnego Stefana” oburzające są oczywiście Himalaje hipokryzji. Polityk łączony z tą sprawą od zawsze był gorliwym katolikiem i przeciwnikiem przerywania ciąży, z chęcią odgrywał rolę naczelnego moralisty. Sugerował, że środowiska „homaktywistów” wręcz ociekają rozpustą. Oburzał się na prezydenckie weto Aleksandra Kwaśniewskiego, który nie chciał ograniczyć kioskowej sprzedaży gazetek pornograficznych. Uderzał w wysokie C w kwestii legalizacji prostytucji: „Państwo jest elementem, który musi opierać się na postawach moralnych! Nierząd trzeba likwidować, a nie wspierać!”. Co najlepsze, już raz otarł się o seksaferę. Słynna Anastazja P. nazywała go „psychopatycznym erotomanem”, który „każdy temat kończy na seksie”. Polityk wytoczył proces autorce kontrowersyjnych pamiętników i wygrał: Marzena Domaros miała naruszyć jego dobre imię poprzez publikację swoich erotycznych opowiastek.

Mnie jednak w całej sprawie bardziej bulwersuje coś innego. Oczywiście, fakt, że to akurat moralizator Stefan „nie powinno się puszczać w filmu »Emmanuelle« w telewizji” Niesiołowski został bohaterem anegdot WP o zarwanym łóżku budzi niesmak. To jednak, co by nie mówić, dość powszechne zjawisko. Nie raz okazywało się, że zagorzali policjanci obyczajowi ukrywali orgie, zdrady czy praktyki seksualne, o których sami wcześniej mówili, że są niedozwoloną perwersją bądź domagali się ich „zakazu”. Ale zastanawiające jest to, że cała sprawa czerpania korzyści przez polityka nie jest nowa. Rozegrać się miała jeszcze za rządów PO-PSL i niezbyt przekonująco brzmią tłumaczenia CBA, że sprawdzenie wszystkich wątków w śledztwie oraz analiza materiałów operacyjnych zajęły aż trzy lata. Sam Paweł Wojtunik określił czas i sposób odpalenia „seksbomby” jako nieprzypadkowy – i wyjątkowo ohydny. W tej rozgrywce dopiero co mocne karty na stół położyła „GW” ze swoimi „taśmami Kaczyńskiego”, a także mecenas Nowaczyk, którego zeznania przed komisją weryfikacyjną rozwiały legendę o całkowitej niewinności polityków PiS wobec warszawskiej reprywatyzacji.

Jeśli prawdą jest, że Niesiołowski korumpował przedsiębiorców i załatwiał im kontrakty na grube miliony, to niewątpliwie powinien ponieść tego konsekwencje. Jednak wychodzi na to, że nasze służby dokonują jakiejś przedziwnej gradacji czynów niezgodnych z prawem i przystępują do wymierzania kar na podstawie funkcji współczynnika czasu oraz politycznej przydatności. Ile bulwersujących spraw leży jeszcze w zamrażalniku, aby posłużyć jako pałka do okładania się po głowie w roku wyborczym? Macie tam jeszcze kogoś, kto „czeka w kolejce”, panowie? Może ktoś zgwałcił, może napadł, a może zatrudnił niekompetentnego kuzyna, który zgarnął intratny przetarg i naraził w jakiś sposób bezpieczeństwo publiczne? Ilu takich zasiada jeszcze w poselskich ławach, a wy o tym wiecie, ale nie powiecie? Czy jako obywatele nie zasługujemy, aby się o tym dowiedzieć jak najszybciej – z troski o nasze wspólne dobro, a nie w ramach robienia z kodeksu karnego politycznego wiatraka? Ale to już przecież wieloletnia, legendarna metoda działania instytucji zwanej CBA, gdzie podstawiony goguś chodzi za kandydatkami „do zniszczenia” tak długo, aż w końcu im tę łapówę wciśnie.

Exit mobile version