Albo coś niedobrego dzieje się z Robertem Biedroniem, albo facet ten nie nadaje się na polityka.
Kolejne, dziwaczne doprawdy, wolty odbierają mu resztki powagi. Wiarygodność niestety utracił już jakiś czas temu, po wyborach do Parlamentu Europejskiego. Później jednak znów pojawił się cień szansy na wcale rozsądną inicjatywę, której mógł być jeśli nie najważniejszym animatorem, to na pewno jednym z ojców założycieli. Mam na myśli propozycję utworzenia lewicowej koalicji Wiosny, Razem i Sojuszu Lewicy Demokratycznej, z dodatkiem jeszcze mniejszych organizacji typu Zieloni czy Ruch Sprawiedliwości Społecznej.
Trudno oczywiście założyć, że blok ten odniósłby jakieś oszałamiające zwycięstwo, ale szansę na uzyskanie reprezentacji parlamentarnej na pewno miał. Tym samym cementowana przez rządzących i PO z przystawkami dwupartyjna scena polityczna nie zostałaby zasklepiona do końca, a Schetyna i jego akolici musieliby się liczyć z jakąś formą socjaldemokratycznej konkurencji, której niezwykle łatwo przyszłoby zbijać punkty na konserwatyzmie i ogólnej miałkości PO i jej lidera. Trudno powiedzieć czy taki byt by przetrwał i czy wszyscy ci generałowie polskiej socjaldemokracji zdołaliby się dogadać. Osobiście wątpię, ale nadzieję mimo to miałem.
Tymczasem Robert Biedroń zamiast wykazać teraz minimum konsekwencji, by przykryć żenującą żonglerkę własnym mandatem europarlamentarnym i wejść w rolę lidera prawdziwej opozycji, znów przestawił wajchę. Spełnia się oto najgorszy ze scenariuszy, który przewidywałem zresztą po ogłoszeniu wyniku Wiosny w wyborach do PE. Przepowiadałem wówczas, że Biedroń jest wprawdzie człowiekiem bystrym i pracowitym, ale jego polityczne wykształcenie i obycie jest bardzo słabe, a to stwarza zagrożenie, iż gdy tylko PO chwyci go za gardło i każe się zapisać do Koalicji Europejskiej, on ulegnie. I oto doczekaliśmy tego momentu.
Robert Biedroń mi się nie zwierza. Nie potrafię więc powiedzieć, jaki był bezpośredni motyw decyzji afiliowania Wiosny przy „demokratycznej opozycji”. Może naciski, może naiwność, a może strach przed ostateczną marginalizacją i utratą dalszej szansy politycznej kariery, choćby na średnim szczeblu. Tak czy inaczej, człowiek ten działa tak autodestrukcyjnie, że w świadomości zaczynają mi się rodzić jakieś teorie spiskowe.
Czy aby np. Prezes Państwa nie zakamuflował mu swojego człowieka wśród najbliższych doradców? To oczywiście żart. Wiadomo jednak, że Biedroń dobierał sobie doradców sam i wiadomo, że od początku robił to źle. Gdy u zarania swojego projektu próbował go sprzedać jako jednoznacznie lewicowy, jego doradcy zaczęli w sieciach społecznościowych wylewać wiadra probiznesowego bełkotu, a on sam, chyba siłą inercji, opluł najważniejsze związki zawodowe. Nie ma on więc szczęścia do współpracowników. Gorzej jednak, że nie ma on też żadnej konkretnej politycznej orientacji i to – jak sądzę – sprowokowało, w ostatecznym rozrachunku, tę serię bezmyślnych ruchów, których suma właśnie grzebie Wiosnę.
Zdaję sobie sprawę z tego, że Prawo i Sprawiedliwość denerwuje większość przytomnych ludzi. Mnie także dokucza wszechobecna przaśność, fundamentalizm katolicki i obłęd ciągłych nagonek. Jednak w polityce fajność lub niefajność nie są kategoriami operacyjnymi. Mogą być ważnym PR-owym wsparciem, ale jest to broń obosieczna, co PiS znakomicie wykorzystuje. To, że nie lubimy kleru, nacjonalizmu i przemocy to za mało żeby stworzyć polityczną platformę, zwłaszcza, jeśli za daną inicjatywą nie stoi żaden wielki kapitał czy jakaś tajna służba. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że w wypadku Wiosny tak nie było. Obserwowałem Biedronia i jestem pewien, że wszystko to, co osiągnął, jest efektem jego uporu i pracowitości. Niemniej, choćby ktoś najciężej jak umie dążył do fajności – nie zaprowadzi jej politycznie. W polityce, takiej prawdziwej, nie w tym emo-fiction, które uprawiają Kaczyński i Schetyna, liczą się interesy, zasady, doktryna i cele. Fajność to kategoria z zupełnie innego obszaru; to zjawisko estetyczne. Dało się wokół niego zbudować ruch, tylko dlatego, że rządzący uczynili z polskiej przestrzeni publicznej strasznie ponure miejsce.
Jednak, jak pokazały wybory do PE, więcej niż 6 proc. nie szło tą dźwignią zdobyć. Gdy potem pojawiła się perspektywa zastąpienia fajności jakimś politycznym, lewicowym spektrum Biedroń dezerteruje właśnie tam, gdzie ponoć nie miał miejsca. Dość spojrzeć choćby na jego wpisy na portalu Twitter. Jeszcze w kwietniu pisał, że ze Schetyną nie da się pracować i nie ma szans na wprowadzenie rozdziału kościoła od państwa, że nie da się z nim zadbać o równe prawa kobiet i mężczyzn, czy zapewnić dostępu do pigułki „dzień po”. A w październiku ubiegłego roku komentował, że „Platforma od Ujazdowskiego do Nowackiej to przepis na wydmuszkę wielkanocną”. A czymże będzie Koalicja Europejska od Niesiołowskiego do Biedronia? Beką.