Dalej nie do końca trzeźwi po epoce Berlusconiego Włosi wydają się reprezentować jeden z największych polityczno-społecznych paradoksów na mapie Europy.
W innych państwach kanapowa pozycja lewicy pokazuje małe zainteresowanie lewicowymi ideami w ogóle. To, że do parlamentarnych stołków dorwali się prawicowi zamordyści, a ich popularność nie wydaje się słabnąć, też dzieje się za aprobatą większości wyborców. We Włoszech model ten realizuje się tylko połowicznie. Owszem, z mównic grzmią Salvini i Meloni, a rasistowska Lega Nord, traktująca obywateli z południa Włoch jak „drugi sort” nawet i tam zdobywa zwolenników. Wnuki Mussoliniego robią karierę w polityce, a licznymi ulicami, pomnikami nazwanymi na cześć faszystowskich przywódców, nikt się nie przejmuje. Ale z drugiej strony…
Silnie lewicowa, antyfaszystowska tradycja jest w świadomości zbiorowej Włoch tak zakorzeniona, że obok regionalnych win i kochanych przez turystów zabytków traktują ją (słusznie) jak swoją narodową dumę. Powodów jest kilka – pierwszy to rozpaczliwe starania, by nie być, tak jak Niemcy, kojarzeni z totalitarnym reżimem. Stawiają więc na silną ekspozycję antyfaszystowskiej partyzantki. Brak doświadczeń zza żelaznej kurtyny i to, że wiodące lewicowe partie są bardzo daleko od Moskwy sprawia, że nie zawstydza i nie burzy widok sierpa i młota. Ba, trudno przejść przez jakiekolwiek włoskie miasto i nie zobaczyć tych symboli nabazgranych na ścianach budynków, często opatrzonych lewicowymi hasłami. Na przydrożnych straganikach w centrum miast sprzedaje się Amendolę, Marksa, Gramsciego, Che Guevarę. Zatem lewaków we Włoszech absolutnie nie brakuje – ani tych młodych, ani tych starszych. To co tam się, u licha, dzieje w parlamencie?
Żeby znaleźć odpowiedź, prześledźmy najświeższe wydarzenia.
Po szokującym ataku na rzymską siedzibę centrali związkowej CGIL, w której prym wiedli liderzy neofaszystowskiej Forza Nuova, włoscy politycy nieco się przebudzili. Wbrew słowom eksperta Salviniego okazało się, że faszystowskie widmo dalej jest w formie. Idzie więc kontrmanifestacja, dumnie wypinają na niej piersi centrolewicowe farbowane lisy z partii takich jak Movimento 5 Stelle (M5S) czy niefortunna spuścizna po Partii Komunistycznej – socjaldemokratyczna Partia Demokratyczna. Pojawiają się nawet twarze z prawicy i centroprawicy. Brzmią partyzanckie, lewicowe pieśni, bandiera rossa trionferà, evviva socialismo e la libertà – Zatriumfuje czerwony sztandar, niech żyje wolność i socjalizm. Wyczuwa się faktyczną świadomość faszystowskiego zagrożenia, nadzieję na zmiany.
Potem, gdy wyniki lokalnych wyborów okazują się niepokojące, PD i M5S postanawiają dołożyć starań do zdelegalizowania Forza Nuova i wszystkich ugrupowań jawnie odwołujących się od faszyzmu. Pomysł świetny, ale realizacja, jak to w wykonaniu włoskiej „lewicy” – niedokładna i bojaźliwa. Po interwencji centroprawicy (która niby cały projekt popiera), na wniosku wspomina się o przeciwdziałaniu „wszelkim ugrupowaniom skrajnym”. Bez słowa bezpośrednio o faszyzmie. Na dodatek ze stanowczego żądania o rozwiązanie robi się nieśmiała prośba o „ocenę warunków rozwiązania”. I gdzie jest ten partyzancki antyfaszyzm, który teoretycznie tak świetnie się sprzedaje?
Włoska lewica ponownie zachowuje się, jakby chciała, a nie mogła, przyczepiona kurczowo do centrum. Lider PD, Enrico Letta, jest chłopakiem niezdecydowanym, jak nasz Gowin – z jednej strony coś by tam chciał (w tym przypadku pociągnąć własną partię nieco bardziej w lewo), ale boi się, co koledzy powiedzą. A mówimy o partii z o wiele większym zapleczem politycznym niż Porozumienie. PD nie przeszkadzało również, kiedy zaprzyjaźniony, niby również centrolewicowy Renzi, chciał usunąć artykuł ósmy konstytucji chroniący pracowników przed zwolnieniem z miejsca zatrudnienia bez podania przyczyny. Strach przed mocniejszym ruchem w stronę lewicy parlamentarnej oblatuje również silne włoskie związki zawodowe, z którymi politycy jakoś niechętnie rozmawiają.
Rozmawia z nimi Komunistyczna Partia Włoch, która nie jest w stanie wejść do parlamentu, bo są jedynie symbolem, a nie poważnie rozważaną opcją polityczną. Socjalistyczna Partia Włoch – trochę jak nasz PPS – mają jednego senatora, jednego posła i ten stan rzeczy zdaje im się w pełni odpowiadać.
Włoski lewicowy elektorat oraz pracownicy to widzą – i dlatego nie głosują.