Jest taki kołowy wykres krążący po internecie, który wskazuje, że jeśli skupić te – powiedzmy – 4 tys. migrantów, które przybyły do Białorusi w nadziei dostania się do Niemiec i 15 tys. polskiego wojska i policji, które nie pozwalają im przejechać przez Polskę, to całe to towarzystwo zmieściłoby się na małym przecież stadionie Legii Warszawa i zostałoby jeszcze sporo miejsc.

Podczas gdy Polska chce z tego powodu „uruchamiać” NATO, gdyż oskarża Białoruś o „wojnę hybrydową”, w której raniącymi nas pociskami są migranci obecni za granicznym płotem, Wielka Brytania, która wysłała do nas żołnierzy, by nas nauczyli porządnie ciągnąć drut (kolczasty, żyletkowy, na płocie) walczy aż na dwóch „wojnach hybrydowych”. Bez wołania o pomoc do NATO.

Informowaliśmy już o tym, ale sprawa się rozwija. Według Brytyjczyków, Francuzi, niczym prezydent Łukaszenko, „instrumentalizują” migrantów, raniąc Anglików jeszcze gorzej niż Białorusini Polaków, bo strzelają nimi bardziej skutecznie, by – oczywiście – złośliwie „zdestabilizować” Zjednoczone Królestwo. Skutecznie, gdyż francuskie pociski hybrydowe (migranci z przetrąconych natowskimi wojnami krajów) docierają jakoś do angielskich wybrzeży na pontonach i starych łodziach, działając Anglikom na nerwy, co ich bardzo rani.

Są i ofiary śmiertelne, jak w Polsce, ale oczywiście śmierć dosięga wyłącznie „nielegalne” pociski hybrydowe, z tym, że nie giną one w naszym lesie, lecz na ziemi prawie niczyjej, tj. na dnie Kanału La Manche. Te martwe dusze, w tym byłych kobiet i dzieci, nie wypełniłyby jeszcze stadionu Wembley i nie są żadnym kłopotem rządu: problem polega na tym, że bywają dni, kiedy na angielskich plażach ląduje ponad tysiąc żywych lub półżywych francuskich pocisków-migrantów z krajów bombardowanych wcześniej przez Wielką Brytanię. „To niesprawiedliwe” – skarżą się zranieni Brytyjczycy, na granicy płaczu.

Nie zwrócili się do NATO, bo nie bardzo wierzą w ten „sojusz”, uważając go za zbyt hybrydowy, czyli mocno niepewny, jak szalony Frankenstein. Do tego stopnia, że zawarli z Francuzami (oba kraje są mocarstwami atomowymi) zupełnie oddzielny układ wojskowy o wspólnej obronie „w razie czego”, nie mówiąc o innych oddzielnych sojuszach. Francuzi z kolei, jeśli wierzyć Macronowi, uważają NATO za sojusz „odmóżdżony”, czyli dokładnie to, co złośliwy prezydent Łukaszenko myśli (i mówi) o władzach Polski.

Macron jest wyraźnie w stanie wojny hybrydowej, bo na początek rozkazał objąć „tajemnicą wojskową” pisemne motywacje decyzji rządowych w sprawach kowidu na 50 lat. To co prawda nie odnosi się do Brytyjczyków, ale ogłosił, że są oni złośliwi, nie dopuszczając francuskich rybaków na swoje łowiska, co jest ważniejszą sprawą niż decyzje kowidowe. Według Anglików, to on otworzył ogień (tzn. złośliwie nie dopilnował, że mu migranci odpływają) w tej rybackiej wojnie, i tak pyskówka trwała, aż dziś doszło w końcu do bezpośrednich rozmów francusko-brytyjskich.

Zjednoczone Królestwo wystawiło do tych pertraktacji Priti Patel – kobietę z imigranckiej rodziny, która została ministrem spraw wewnętrznych. Kiedy jednak dowiedziała się, że Macron odciął się tym samym, tzn. w roli generała wypchnął do przodu swego super-męskiego ministra policji Géralda Darmanina, który ma na plecach sprawę o gwałt i molestowanie interesantek, zrezygnowała z wyjazdu do Paryża, proponując bezpieczną rozmowę za pośrednictwem wideo, jak się przyjęło w czasach kowidu i teraz konfliktów o ryby. Darmanin poczuł się oczywiście zawiedziony, ale nabrał powietrza i wypiął pierś wychodząc do dziennikarzy: „Anglicy nie będą nas uczyć polityki migracyjnej, nie jesteśmy ich współpracownikami ani podwładnymi” – walnął bez maseczki, aż zamaskowanych angielskich dziennikarzy odchyliło na krzesłach.

Poinformował ich z naciskiem, że to Anglia zaczęła hybrydową wojnę, że to „angielskie organizacje przeszkadzają naszej policji zająć się migrantami z Calais”, prowadząc propagandę pro-brytyjską oraz dając im jeść i pić (we Francji taka pomoc jest zakazana), że to „angielskie mafie przemytnicze” pompują pontony do przewożenia pocisków-migrantów. Zwalając winę na Anglików zacytował nawet Marksa (z pewnym dystansem oczywiście): „Wasz rynek pracy funkcjonuje dzięki armii rezerwowej, jakby powiedział Marks, dzięki nielegalnym ludziom, którzy pracują za mniejsze pieniądze. (…) Niech Anglicy zmienią swoje ustawodawstwo, to nie siedzieliby w Calais. (…) To Anglia nas męczy, a nie my ją.” – mówił jakby zraniony.

Czyli Francuzi nie przestaną strzelać migrantami w Anglików, dopóki wszyscy francuscy rybacy nie dostaną licencji na połowy na angielskich wodach. Amunicji mają sporo, choć w kiepskim stanie (nie z powodu tajnego kowidu, lecz głodu i zimna). Zaatakowane Polska i Wielka Brytania będą pewnie współpracować: Anglicy nauczą nas, jak obchodzić się z drutem, by odczuwać przyjemność, a my ich, jak stać pod płotem lub na plaży w szeregu, żeby pociski-migranci pozostali tam, skąd nadchodzą, lub ginęły gdzieś w odmętach-lasach, by można było o nich zapomnieć, z ulgą. To powinno dać hybrydowy pokój.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…