Gwałtowne zetknięcie związków zakłamania i hipokryzji z cząstkami obrzydliwości powoduje wytrącanie się gigantycznych ilości dwuszambianu liberalizmu. Zwłaszcza w amerykańskich mediach.
Powoli opada dym po szczególnej sławy spotkaniu pomiędzy przewodniczącym Kim Dzong Unem i prezydentem Donaldem Trumpem. Fakt faktem – nic wielkiego w sensie politycznych transgresji się nie stało, ale symbolicznie był to akt niezwykle cenny.
Czteropunktowy dokument, coś na kształt listu intencyjnego, który sygnowali obaj pierwszoplanowi bohaterowie szczytu pozostaje raczej mało znaczącym, niezwykle ogólnym komunikatem woli, co do której chciałoby się wierzyć, iż jest szczera. Jednak sama ta scenka rodzajowa i towarzyszące jej wyjaśnienia, które Trump składał potem dziennikarzom są gigantycznym krokiem w kierunku zmiany, niezwykle napiętej wszak do niedawna, atmosfery. Pierwszy raz od pół wieku pojawiła się szansa na podpisanie traktatu pokojowego miedzy KRLD a Republiką Korei oraz USA. Formalnie biorąc bowiem państwa te wciąż znajdują się w stanie wojny pomiędzy sobą.
Myśląca i przejęta część ludzkości mogła zatem, choćby na chwilę, odetchnąć z ulgą.
O ból głowy zadbali jednak szybko inni, a mianowicie amerykańscy dziennikarze, a zaraz za nimi cały globalny zaciąg głupków, którzy jeśli choć raz dziennie nie przeklną przeciwko Trumpowi, nie spluną przez lewe ramię na Putina i rzucą lotką w portret Kaczyńskiego popadają w polityczno-bytowe delirium tremens. Wymienione powyżej nazwiska tym się między innymi wyróżniają, że wokół siebie wytworzyły dwa kościoły – jedne adorujące ich bez opamiętania, a drugie – obłędnie opozycyjne; oba składające się z wyznawców odrzucających krytyczne myślenie jako grzech przeciw dobru i pięknu.
Kościół antytrumpowskiej opozycji zwący się #resistance musiał więc i tę okazję wykorzystać do tego, by agresywnie nawracać przeciw obecnemu głównemu najemcy lokalu przy Pennsylvania Avenue 1600 w Waszyngtonie. Wydawać by się mogło, że jest to wyzwanie wcale poważne, istna ewangelizacyjna próba sił. Nieprawda! Kto śmiał snuć takie przypuszczenia, ten zdradza brak wiary, a więc pierwszy stopień do ateuszostwa i zła, kto wie, może nawet gorszego niż zajęcie Krymu.
Do boju ruszyli wszyscy amerykańscy kaznodzieje tego nurtu. W oczach ludzi przytomnych ośmieszając się, w oczach swych wyznawców ubogacając ich dzień powszedni takim samym że intelektualnym chlebem.
Np. Rachel Maddow (bezpodstawnie oskarżana o lewicowość), znana prezenterka sympatyzującej z partią Demokratyczną (bezpodstawnie oskarżaną o lewicowość) telewizji MSNBC (bezpodstawnie oskarżanej o lewicowość) wygłosiła kazanie w tej materii fundamentalne; to ona wyznaczyła wektor lamentu, który pomniejsi księża i ministranci mieli powielać.
A było to tak. Trump wrócił z Singapuru, ćwierknął na Twitterze, że super się udało wszystko, a wtedy nasza gwiazda objawiła w swoim cyklicznym show, iż amerykański prezydent dokonał poważnych zbrodni przeciw interesom narodu i państwa, którym jakoby przewodzi. Powiedziała m. in., że jego działania „były podważeniem jednego z najważniejszych filarów międzynarodowej polityki bezpieczeństwa USA” oraz, że podporządkował się woli północnokoreańskiego dyktatora i niemal został przez niego wykorzystany, a Stany Zjednoczone ośmieszone.
Mówiła przez 17 minut, ciągle budując napięcie epitetami i sugestiami jakości wyżej przywołanych. W końcu, po kolejnym głębokim wdechu, ujawniła, iż wszystkiemu winna jest kilkukilometrowa granica, którą KRLD dzieli z Federacją Rosyjską. I z tego właśnie skrawka ziemi Maddow wywiodła i dała do zrozumienia, iż działaniami Donalda Trumpa kieruje nie kto inny jak Władimir Władimirowicz Putin.
Rosja ma taką malutką granicę z Koreą Północną, długości 11-tu mil. Znajduje się na niej jedno kolejowe przejście graniczne. Historia ostatnich dziesięcioleci obu tych krajów jest trudna i złożona. Ale Rosja przecież wyraźnie nadwyręża swoje granice, wypycha USA i wpływy Zachodu. Zwłaszcza amerykańska i obecność militarna w pobliżu tego, co Rosja uważa za obszar własnej strefy wpływów jest dla niej groźna. I jedną ze spraw, na które Rosja bardzo nalegała, było zarzucenie przez Stany Zjednoczone wspólnych ćwiczeń wojskowych z Koreą Południową. Stany Zjednoczone już od 70 lat utrzymują te działania jako filar strategii bezpieczeństwa narodowego USA. Aż do ostatniej nocy, kiedy to Trump, niejako od niechcenia oznajmił, że to już koniec! Odwołał je. Dał tym Korei Północnej coś, czego desperacko pragnęła i dlaczego jej przywódcy zrobiliby prawie wszystko. Tylko że dał im to za darmo. Dlaczego? – zapytywała ze spektakularnym przejęciem Maddow.
No, to już chyba wiecie dlaczego i przez kogo? A jeśli się nie domyślacie, to znaczy, że hodują Was pod Petersburgiem.
Wielu liberalnych komentatorów amerykańskich postanowiło ostentacyjnie powtórzyć to oburzenie, choć bez wspominek o długości granicy, które widać nawet kaznodzieje w terenie uznali za nazbyt trudne dla mniej wartościowego elementu tubylczego. Zajęli się więc twittem Trumpa, w którym obwieścił, iż odwołuje „gry wojenne” (war games) w Korei Płd. Polegały one m.in. na tym, że cykliczne prowadzono manewry, w których symulowano totalne zniszczenie KRLD i zagładę jej ludności. Ryk spowodowany był użyciem sformułowania „gry wojenne” zamiast zakłamanego „typowe manewry wojskowe”. Ale to nie wszystko, niektóre media zaczęły nawet snuć wnioski, iż spotkanie Trumpa z Kimem może mieć bardzo negatywne skutki dla środowiska naturalnego i przyspieszyć – nomen omen – ocieplenie klimatu.
Wszystko to warto odnotować oczywiście choćby dla porządku, lub też dlatego, że masowa percepcja czegoś co można nazwać procesem wewnątrzpolitycznym w Polsce jest taka sama jak w USA; opiera się na wyznawcach Kaczyńskiego lub obrońcach demokracji i praworządności sprawiających wrażenie ustawicznie znarkotywzowanych. Nawet jeżeli Kaczyński powie, że dwa razy dwa równa się cztery, to nikt nie przejdzie nad tym do porządku dziennego: Karnowscy uznają to za wiekopomne odkrycie godne Nobla, a drudzy, a Piątek napisze kolejną książkę o straszliwej rosyjskiej prowokacji zakonspirowanej w tabliczce mnożenia.
Przede wszystkim jednak należy na to zwrócić uwagę, bo trudno o bardziej dowodny przykład na to, iż kto nie myśli samodzielnie, ten zawsze przegrywa.