Strasznie zaczął się dzisiejszy dzień, bo towarzyszy mu najstraszniejsze słowo: wojna. Nie ma znaczenia, czy nazywana jest „operacją specjalną”, czy „obroną ludności cywilnej”, czy towarzyszą temu zapewnienia, że cywile nie mają się czego obawiać, bo precyzyjne uderzenia gwarantują bezpieczeństwo. Nie, to jest po prostu wojna.

To wojna będąca przejawem konwulsji kapitalistycznego świata. Właśnie na jego szachownicy rozstawiane są pionki od nowa.

To zwykłe w stadzie drapieżników: gdy przywódca traci siły i wpływy, do gardła rzuca mu się kolejny pretendent. O to idzie w tej oligarchiczno – imperialistycznej wojnie. Każda ze stron przedstawia argumenty, czemu uczestniczy w konflikcie zbrojnym – przekonujące dla samej siebie. A pierwszą ofiarą wojny jest zawsze prawda.

Najgorsze jest to, że ta wojna w jakimś stopniu urządza wszystkich wielkich graczy. Tylko nie Ukrainę, na terytorium której dokonała się inwazja i która zapłaci największą daninę krwi. To zwykli Ukraińcy będą ginęli (już giną), gdy nad ich głowami toczy się okrutna walka imperiów o wpływy i dominację. Z nimi, zwykłymi ludźmi, winniśmy być solidarni. Rosja oznajmiła, że zamierza wyznaczać swoje strefy wpływów dokładnie tak, jak do tej pory czynili to inni najwięksi gracze. Pokazuje, że jest imperium, którego nie można nie uwzględniać w globalnej rozgrywce. Nie chcieli, żeby dosiadła się do stolika? Sama sobie bierze krzesło, nie pytając nikogo o zgodę, łamie zasady, bo uznała, że może. USA też dostaną to, czego chciały od początku: odepchnięcie Rosji poza nawias łacińskiego świata.

Zbudują nie żelazną, a żelazobetonową kurtynę. W Europie bez przeszkód będą panowały do czasu, aż śmiertelna choroba, która je toczy od lat, ostatecznie je powali. Przedłużą sobie agonię o lata. Nawet Polska wyciągnie z tej brudnej, krwawej sytuacji swoje korzyści: dostanie kilkaset tysięcy emigrantów – pracowników, których jeszcze bardziej niż do tej pory można będzie eksploatować, okradać i szantażować nimi polskich pracowników najemnych, że na ich miejsce są dziesiątki chętnych, gotowych pracować za mniejsze pieniądze.

I jeszcze: osłabiona, rozczłonkowana Ukraina przestanie być dla Polski konkurencją, której w milczeniu się obawiali – w rolnictwie, przemyśle wydobywczym, maszynowym, stoczniowym.

A ludzie zginą. Dużo ludzi. I tego żadna siła nie zmieni. Zabici nie zmartwychwstaną.

Dziś warto też zadać sobie pytanie: czy tu, w Polsce, nasi politycy, czy my zrobiliśmy wszystko, żeby tej wojny nie było? Nie. Od lat do niej popychaliśmy. Kretyńską i agresywną narracją w polityce wschodniej, odmową kontaktów i rozmów, poniżaniem każdej ze stron, nieznośną i niczym nieuzasadnioną wyniosłością wraz przekonaniem swojej pańskiej wyjątkowości. Kiedy już było jasne, że wojna czai się na progu, nikogo nie było, kto zaproponował pośrednictwo w organizacji rozmów, spotkań, zmniejszenia napięcia. To nie my do końca próbowaliśmy dyplomacji. Przeciwnie, produkowano setki patriotycznych bzdetów, militaryzowano społeczna przestrzeń. Zadowoleni?

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…