TVN opublikował materiał, dowodzący, że w Polsce istnieją środowiska otwarcie wychwalające Adolfa Hitlera. Jednocześnie wyszło na jaw, że w neonazistowskiej organizacji działał asystent znanego posła, Roberta Winnickiego. Okazało się też, że na wniosek Winnickiego prokuratura Zbigniewa Ziobry umorzyła śledztwo przeciwko neonaziście, który był jednym z bohaterów materiału. Część lewicowych i liberalnych mediów przypomniało inne przypadki, gdy PiS-owska władza wspierała środowiska skrajnej prawicy. Wystarczy tylko przytoczyć dziesiątki pochwalnych wypowiedzi członków rządu pod adresem Marszu Niepodległości, na którym pojawiło się wiele otwarcie faszystowskich haseł. Od wielu miesięcy trwa też rasistowska nagonka obozu rządzącego na uchodźców, w której bryluje minister Mariusz Błaszczak.
W tym kontekście oburzenie części ministrów wobec kilku młodzieńców wychwalających Hitlera wydaje się mało wiarygodne. Wizerunkowo musieli to zrobić, ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy wielokrotnie przekaz faszystowski był obecny w debacie publicznej i politycy PiS nie tylko nie sprzeciwiali się mu, ale część z nich wręcz go umacniała.
Ponadto nawet ujawnienie przerażających nagrań dowodzących istnienia w Polsce organizacji adorujących Hitlera nie zmieniło narracji, która dominuje wśród prawicowych polityków i dziennikarzy. Zgodnie z nią największym zagrożeniem dla naszego kraju nie są środowiska neofaszystowskie, które otwarcie grożą zabijaniem ludzi i zachęcają do przemocy wobec uchodźców, ateistów czy gejów. Są nimi… komuniści. W czasie, gdy na każdym kroku widać wzrost siły nacjonalistycznej prawicy, rząd Prawa i Sprawiedliwości wprowadza rozwiązania, których celem jest eliminacja z debaty publicznej wszelkich treści kojarzących się z szeroko pojmowanym komunizmem. Mamy więc kolejne ustawy dekomunizacyjne, plany dezubekizacji różnych grup zawodowych czy dążenie do delegalizacji organizacji nawiązujących do komunizmu.
Nawet tuż po emisji materiału TVN dziennikarze i politycy obozu rządzącego ruszyli z atakiem na… komunizm. W tekście dowodzącym obecności w polskiej debacie publicznej zbrodniczych treści komunistycznych TVP Info przypomniało banner z… Ludwikiem Waryńskim, hasło „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się” i wrzuciło fotkę z napisem „Robotniku, stań dzisiaj do walki o swoje życie”. Krzysztof Wyszkowski ogłosił, że „Neonaziści nie mają szans na bycie edukatorami, gdy postkomuniści mają posady w instytucjach państwowych”, a nowa gwiazda parlamentarnej prawicy, Adam Andruszkiewicz ogłosił, że „paradowanie w koszulce z Hitlerem czy Marksem powinno wykluczać z życia publicznego i kończyć się wyrokiem, najlepiej więzienia”. Wreszcie Robert Winnicki, któremu dowiedziono, że jego asystent działał w neonazistowskiej organizacji, zaatakował partię Razem za jej rzekomy komunizm, a Paweł Kukiz zobrazował „zbrodniczy komunizm” zdjęciem Adriana Zandberga. Sama partia Razem, która niedawno groziła sądem za nazywanie jej ugrupowaniem komunistycznym, oświadczyła, że nie wstydzi się czerwonych sztandarów, ale tylko wtedy, gdy nie mają one nic wspólnego z… komunizmem.
W trakcie tej dziwnej dyskusji prawie nikt nie zdobył się na oczywistą konstatację, że kreślenie symetrii między komunizmem i nazizmem jest bez sensu, a zrównywanie Marksa i Hitlera to wyraz totalnej głupoty i intelektualnego barbarzyństwa. Różnica między komunizmem i nazizmem jest dość prosta i zasadnicza. Komunizm był postępową ideą, która została potem wykorzystana w zbrodniczych celach. Dlatego do dzisiaj w wielu krajach istnieją partie, związki zawodowe, stowarzyszenia, które odwołują się do idei komunistycznych i bronią postępowych, demokratycznych, egalitarnych rozwiązań. Również w Parlamencie Europejskim działa grupa posłów z partii komunistycznych i prawie nikomu to nie przeszkadza. Gdybyśmy przekreślali daną ideę ze względu na zbrodnie, które dokonywano w jej imieniu, to musielibyśmy odrzucić nie tylko komunizm, ale też chrześcijaństwo, kapitalizm czy demokrację. Tymczasem nazizm od początku był zbrodniczą ideologią i nie ma możliwości jakiejkolwiek jego postępowej wykładni. Trudno pojąć, jak można zrównywać fanów obozów koncentracyjnych ze zwolennikami wyzwolenia proletariatu, a niestety ten absurdalny pogląd stanowi jedną z kluczowych osi polskiej debaty publicznej.