78 lat temu wybuchła II wojna światowa, której Polska stała się pierwsza ofiarą. Prezydent i premier, pierwszy w Wieluniu, druga na Westerplatte, wagą pełnionych urzędów zaświadczali, że pamięć o tych wydarzeniach traktują poważnie.
Rocznice obchodzi się przede wszystkim po to, by pielęgnować pamięć o historii. Problem zaczyna się wtedy, kiedy zastanawiamy się, w jakim celu to się robi. Można po to, by skamleć, pogrążając się w martyrologii i obnosić się ze swoimi ranami, prezentować jako ofiara, licząc na współczucie i, co jeszcze obrzydliwsze – jałmużnę z litości.
Można też przypomnieć wzajemnie powiązany ze sobą ciąg wydarzeń, które niosły ze sobą określone konsekwencje. To rozsądniejsze podejście pod warunkiem, że proponujemy wyciąganie wniosków z przeszłości, by nie powielać błędów, które doprowadziły do tragedii.
Polska poległa po kilku tygodniach błyskawicznej kampanii niemieckich wojsk, a 17 września ze wschodu na jej terytorium wkroczyła Armia Czerwona. Kiedy odezwały się armaty, za późno było na działania polityczne (poza pustymi i nic nie wnoszącymi gestami), zresztą ani Niemcy, ani ZSRR rozmawiać z Polską już nie chciały. Zostawmy na boku dyskusję o tym, czy było możliwe polityczne rozwiązanie ówczesnych zagrożeń. Nie było, jak sądzę, ale jak ktoś chce się bawić w podobne rozważania, to niech się przyłączy do historyków, specjalizujących się w pomysłach „co by było gdyby…”. Nic z tego nie wynika, ale zawsze trochę można pogimnastykować szare komórki. To jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło. A kiedy już będą dostatecznie rozgrzane, to namawiam do porównania efektów naszej polityki sprzed 78 lat i teraz. Nie wiem jak wam, ale mi nasuwają się niepokojące analogie. Wtedy, jako się rzekło, żadne z napadających państw gadać z nami nie chciało. To był triumf polityki dwóch wrogów, dla nas ewidentnie tragiczny, co powinno skompromitować ostatecznie ten pomysł. I proszę, wszystko wskazuje na to, że niczego się nie nauczyliśmy. O polskiej rusofobii, która jest oficjalną polityka wschodnią Polski nie ma co opowiadać, bo jak jest każdy widzi.
Natomiast trzeba być całkowicie pozbawionym umiejętności przewidywania efektów działań politycznych, by sądzić, że znalezienie sobie równolegle kolejnego wroga jest komukolwiek do czegokolwiek potrzebne. Jednak nie, rząd PiS zrobił wszystko, co w jego mocy, by z kolei Niemcy stali się w społecznym odbiorze drugim wrogiem. Jest już bardzo blisko do osiągnięcia sukcesu w tych staraniach. I historia się powtarza: lada chwila staniemy kompletnie osamotnieni, spowici nie w płaszcz samotnego bohatera, który dla jakichś abstrakcyjnych wartości jest gotów złożyć siebie w ofierze, ale jako obiekt szyderstw i podszytego drwinami fałszywego współczucia dla psychicznie chorego kraju w newralgicznym punkcie kontynentu. Prawdą jest, że historia się powtarza jako farsa. Tylko czemu rozsądnym ludziom nie jest do śmiechu?