W poniedziałek wieczorem wyładowany materiałami wybuchowymi samochód eksplodował pod bramą pałacu prezydenckiego w Mogadiszu, chwilę po spotkaniu z udziałem somalijskich polityków i przedstawicieli ONZ. Spotkanie poświęcone było przyszłorocznym wyborom prezydenckim, które mają stać się milowym krokiem na drodze do normalizacji w tym – od ćwierćwiecza rozdartym wojną domową – kraju. Do zamachu przyznała się organizacja Shebab, będąca somalijską filią Al Kaidy, sprawująca kontrolę nad sporą częścią Somalii. Wśród jedenastu ofiar śmiertelnych znalazł się Abdulcadir Gabeire Farah. Działacz polityczny, jeden z liderów demokratycznej opozycji, kandydat na prezydenta Somalii. Obywatel RP.
Abdulcadir był jednym z pierwszych uchodźców, którzy wystąpili w naszym kraju o azyl po 1989 roku. Mieszkał w Polsce od ćwierć wieku, w zeszłym roku – po wielu latach starań, petycjach do prezydenta, wnioskach ze strony organizacji pozarządowych, z którymi współpracował – otrzymał polski paszport. Należał do założycieli Fundacji dla Somalii, był współtwórcą Szpitala Polsko-Somalijskiej Przyjaźni w somalijskiej prowincji Adado. Walczył o dobre imię swojego kraju, który w Polsce kojarzy się wyłącznie z piratami. Był człowiekiem niezwykłej subtelności i kultury, pełnym otwartości, a zarazem wiernym swoim wartościom i korzeniom. Był znakomitym dowodem na to, jak wiele Polska może zyskać otwierając się na „muzułmańskich uchodźców”.
Na anglojęzycznym somalijskim portalu przewodniczący popierającej Abdulcadira partii składa kondolencje – między innymi – „Narodowi Polskiemu”. Naród Polski o tym nie usłyszy, bo kogo obchodzi, że islamiści, i do tego jeszcze czarni, wysadzają się wzajemnie w Mogadiszu?
Ale gdyby ta informacja jakiś niezwykłym zbiegiem okoliczności znalazła się polskich serwisach – idę o zakład, że kończyłaby sakramentalnie optymistyczną formułą: „Wśród ofiar nie było Polaków”.