Niewykluczone, że wstępne wyniki przeprowadzonej wczoraj pierwszej tury wyborów prezydenckich w Bułgarii mogą wieszczyć koniec kariery byłego ochroniarza Teodora Żiwkowa, który od lat (z niewielkimi przerwami) pełni funkcję premiera tego kraju.
Z dotychczasowych przeliczeń głosów oddanych w niedzielnych wyborach prezydenckich wynika, że prowadzi kandydat opozycji, były generał wojsk lotniczych – Rumen Radew. Zrobiło się o nim głośno kilka miesięcy temu. Jeszcze jako czynny żołnierz i naczelny dowódca bułgarskiego lotnictwa, ostro skrytykował propozycje naprawy rosyjskich MIG-ów, które są podstawą wyposażenia tamtejszych sił powietrznych w Polsce, określając warunki przedstawione przez Warszawę jako nadzwyczaj nieuczciwe. Niedługo później wypowiedział też wiele mocnych słów pod adresem propozycji ochrony bułgarskiej przestrzeni powietrznej przez samoloty tureckich sił zbrojnych. Stwierdził wówczas, że Bułgaria „odbiera sobie powagę i godność” i że jakością zbliżać się zaczyna do „państw groteskowych” takich jak „republiki bałtyckie”.
Dzięki tego rodzaju wystąpieniom szybko stworzył wokół siebie nimb odpowiedzialnego państwowca i kwestią czasu stała się próba zagospodarowania tego nowego potencjału przez którąś z partii politycznych. W ostatecznym rozrachunku generała Radewa przytuliła Bułgarska Partia Socjalistyczna i po tym, jak odszedł ze służby wysunęła go jako kandydata do urzędu prezydenta. Osiągnął wynik około 25 proc. Tymczasem Cecka Caczewa, kandydatka rządzącej prawicowej partii GERB (Obywatele na Rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii), uznawana za faworytkę, uzyskała wynik o 3-4 proc. niższy.
Sytuacja jest szczególnie niebezpieczna dla premiera Bojko Borisowa, gdyż porażka jego kandydatki w wyborach prezydenckich może okazać się końcem nowej bułgarskiej wielkiej smuty, której on i jego post-milicyjny klub są animatorami. Borisow jest także podejrzewany o bliskie kontakty z bułgarskim światem przestępczym i udział w rozmaitych operacjach kryminalnych, które mogą przestać być możliwe, gdy zostanie on zmuszony do przekazania władzy innemu stronnictwu. A ewentualny słaby wynik Caczewej wieszczy ni mniej, ni więcej, ale również przegraną w wyborach parlamentarnych, możliwe, że przedterminowych. Przedwczesne wybory, rządy techniczne i ustawiczne zmiany w prawie wyborczym, to już niemal tradycja w bułgarskiej polityce. Borisow zapowiedział kilka razy, iż poda się do dymisji w takim wypadku.
Następna tura w przyszłą niedzielę. Na ich wyniku z pewnością mogą zaważyć głosy oddane na kandydata Frontu Patriotycznego, czyli bułgarskich neo-faszystów. Krasimir Karakaczanow zajął trzecie miejsce z wynikiem przekraczającym 11 proc.