Ostatnio wyścigowi do Białego Domu towarzyszą zawirowania. Były senator Jim Webb zrezygnował z dalszych starań o nominację demokratów, stwierdzając, że jest jednak zbyt konserwatywny i nie dogada się z kierownictwem partii. Z kolei wiceprezydent Joe Biden waha się, czy wystartować samodzielnie. Sondaże dają mu 13 proc. poparcia. To więcej niż ma Bernie Sanders.
Jim Webb, zanim został senatorem z ramienia Partii Demokratycznej, pełnił funkcję sekretarza marynarki wojennej w republikańskim rządzie Ronalda Reagana. Został odznaczony medalem weterana wojny w Wietnamie. Stwierdził, że jest zbyt konserwatywny w odniesieniu do kierownictwa partii i innych wspieranych przez nią kandydatów. Postanowił przemyśleć kandydowanie z pozycji niezależnej, ponieważ ani wśród demokratów, ani republikanów nie widzi już swojego miejsca.
Tymczasem rośnie poparcie dla wiceprezydenta Joe Bidena, który co prawda nie podjął jeszcze decyzji o tym, czy zamierza wystartować w wyścigu do Białego Domu. Sondaże wróżą mu jednak olbrzymie poparcie – plasowałby się zaraz za faworytką Hillary Clinton z 13 proc. poparcia. To więcej niż ma obecnie socjalista Bernie Sanders.
Clinton wysforowała się na prowadzenie po udanej debacie, która miała miejsce w Las Vegas w zeszłym tygodniu. Mówi się nawet o 50 proc. poparcia dla byłej Pierwszej Damy.
W zeszły wtorek Biden, który wciąż jest w żałobie po niedawnej śmierci syna, wygłosił obszerne przemówienie. Wyraźnie dystansował się w nim od Clinton i przedstawiał się jako najbliższy współpracownik Baracka Obamy. Pomimo braku jasnej deklaracji co do ewentualnego startu, speech został odebrany w mediach jako zapowiedź wzięcia udziału w kampanii. Największą sensację wzbudziły słowa Bidena o kulisach śmierci Osamy bin Ladena. Wiceprezydent oświadczył, że atak na kryjówkę przywódcy Al-Kaidy był jego osobistym pomysłem, który w 2011 r. przedstawił Barackowi Obamie. Rzecznik Białego Domu nie chciał komentować tej wypowiedzi.