Spektakularny wynik szkockich nacjonalistów pozbawił Partię Pracy szans na przejęcie władzy. Wybory wygrali konserwatyści, zdobywając absolutną większość w Izbie Gmin.
Po ogłoszeniu wyników elekcji w siedzibie partii Davida Camerona rozpoczęła się fiesta. Torysi zdobyli w parlamencie 325 miejsc, co oznacza, że będą mogli rządzić samodzielnie. Wymagana większość wynosi co prawda 326 mandatów, lecz przypadnie im jeszcze kilka dodatkowych miejsc, gdyż nacjonalistyczna partia Sinn Fein, która wygrała w większości okręgów w Irlandii Północnej, tradycyjnie nie obsadzi przysługujących jej mandatów. Zwycięskie ugrupowanie nie będzie zatem potrzebować wsparcia dotychczasowego koalicjanta – Liberalnych Demokratów, którzy zresztą ponieśli sromotną klęskę, zmniejszając swój stan posiadania z 56 do 10 mandatów. Na Partię Konserwatywną zagłosowało ponad 10,7 mln obywateli. Szefem rządu prawdopodobnie pozostanie Cameron.
Gorycz porażki muszą natomiast przejąć neoliberalni socjaldemokraci z Labour Party. Ugrupowanie uzyskało zaledwie 228 mandatów, co oznacza uszczuplenie reprezentacji w Izbie Gmin o 28 deputowanych. Jest to najgorszy wynik laburzystów od 30 lat. Szef partii, Ed Miliband w powyborczym orędziu zwalił całą winę na „eksplozję nacjonalizmu” w Szkocji. Tamtejsza Szkocka Partia Narodowa osiągnęła bowiem spektakularny sukces wyborczy zdobywając aż 58 z 59 mandatów w swoich regionach. Większość miejsc zostało wywalczonych kosztem Labour. Według Milibanda, Szkoci umożliwili Cameronowi utrzymanie władzy. W odpowiedzi liderka SNP, Nicola Sturgeon powiedziała, że Partia Pracy latami pracowała na „utratę zaufania narodu szkockiego”. Symbolem klęski socjaldemokratów na północy Zjednoczonego Królestwa jest przypadek szefa dyplomacji w gabinecie cieni Douglasa Alexandra, który w swoim okręgu został pokonany przez 20-letnią Mhairi Black. Studentka z Glasgow będzie najmłodszą deputowaną od 350 lat.
Swoich posłów do Westminsteru wprowadzili również Zieloni (1 mandat), faszyzujący nacjonaliści z UKIP (1) oraz irlandzcy unioniści (8). Frekwencja wyniosła 66,1 proc.
Analiza wyników wyborów w Wielkiej Brytanii obnaża absurd funkcjonowania jednomandatowych okręgów wyborczych. Całe szczęście, w tym przypadku ugrupowaniem, które ma tym mechanizmie straciło najwięcej jest skrajnie prawicowa UKIP, na którą głos oddało ponad 3 mln obywateli, co przełożyło się na zaledwie jeden mandat. Kandydaci tej partii uzyskali w wielu okręgach drugie lub trzecie wyniki, jednak system większościowy daje miejsca w parlamencie jedynie zwycięzcom.