Naczelny ekonomista IV RP jest historykiem po MBA. Jest panem po podyplomowych, Kempą w spodniach. Za to przez długie lata był bankierem, i tej jednej rzeczy – że bankom krzywdy nie zrobi, możemy być pewni jak śmierci.
W przeciwieństwie do innych rzeczy, bo czego nasz młody wilk z Wall Street się dotknie, wymusza pytania o rozdwojenie jaźni.
Premier Morawiecki bardzo dobitnie podkreśla, że wszedł do polityki, ponieważ „nie mógł pogodzić się z niesprawiedliwością społeczną” (stąd też zapewne jego programowy antykomunizm?). Należałoby go zapytać, czy takie same szczytne cele przyświecały mu, kiedy rozważał na głos w 2013 propozycję wejścia do bynajmniej niesocjalnego rządu Donalda Tuska – i pech chciał, że rozważań tych dokonywał przy kotlecie w restauracji „Sowa i Przyjaciele”? Razem z zaufanymi ludźmi PO na intratnych posadkach w PGE?
Morawiecki jedną ręką przygotował projekt ustawy o płatnościach bezgotówkowych, drugą wypuścił banknot 500-złotowy, żeby szara strefa nie przeciążyła sobie kręgosłupów noszeniem hajsu w ciężkich walizkach. Jeżeli przygotowana przez niego ustawa wejdzie w życie i faktycznie każda złotówka będzie pod lupą, to niestety okaże się też, że bezmyślność i chaotyczne działania Morawieckiego mogły narazić budżet na kilkumilionowe wydatki w postaci zaprojektowania, wydrukowania i wypuszczenia na rynek niepotrzebnego nominału – fanaberii.
Specjaliści pukają się w czoło, pochylając nad planem Morawieckiego: podkreślają, że ściągalność podatków poprawiła się – owszem, ale nie z powodu wizjonerstwa nowego premiera, ale poprawiła się już za Szałamachy (który w tym celu wykorzystał rady prof. Witolda Modzelewskiego). Pusty śmiech ogarnia ich nad „innowacyjnością” w postaci otwierania kolejnych montowni. No bo jak „innowacyjność” i „projekty badawcze” mają się rozwijać z 0,97 procenta unijnego PKB, które wydaje na nie Polska? (dla porównania: Francja – 2, Austria, Niemcy – ponad 3).
Szeroko dezawuowane są również październikowe nadwyżki w budżecie (które wynikają z najzwyklejszego braku inwestycji – mechanizm podobny jak za kadencji prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Warszawie).
„Geniusz” Morawiecki realnie nie zrobił nic, co odczułyby portfele zwykłych Polaków: o szumnych zapowiedziach, które byłyby czymś więcej niż budowanie PR-u, czyli zwiększeniu kwoty wolnej od podatku (nie tylko tym, którzy zarabiają mniej niż tysiąc złotych), czy ukróceniu lichwy i jej reklam – możemy zapomnieć. A że wskaźniki gospodarcze poszły w górę? Hej, na rynku są dodatkowe pieiądze z 500 plus. To też nie zasługa pana MM.
Nawet powołany dziś rząd jest wydmuszką: wiadomo, że Morawiecki tylko go przyklepał, a ustawili ponad jego głową prezes Kaczyński z ojcem Rydzykiem. Ze szczególną ostrożnością, by nie ucierpiała za bardzo menażeria tego ostatniego. Rozczarują się wszyscy, którzy myśleli, że wreszcie „malowaną” premier zastąpi premier „prawdziwy”. Morawiecki nie miał nawet na tyle autorytetu, by sprzątnąć ze stołków wybitnie niepopularnych ministrów, nad głowami których zawisł polityczny miecz: Szyszki i Waszczykowskiego. Zatwierdził wszystko, jak ustalili „dorośli”, zamieniając się jedynie miejscami z Beatą Szydło. Jak to wydmuszka.