Sprawa reprywatyzacji w Warszawie zatacza coraz większe kręgi. Przewiduję, że może ona stać się poręcznym osinowym kołkiem, który PiS będzie chciał wbić w serce PO, nie bez szansy na sukces. Platforma sama sobie jest winna.
Najpierw trzeba sobie wyjaśnić czym ta afera nie jest.
Na pewno nie jest nieuwagą Hanny Gronkiewicz-Waltz, czy zwykły zagapieniem, bo „tyle mam na głowie”. To nie wytrzymuje krytyki. O wszystkim, związanym z bandycką reprywatyzacją pisała prasa od co najmniej 16 lat. Opisywała sprawy, gdzie nic nie trzymało się kupy: nazwiska spadkobierców, długość życia właścicieli, nagłe pojawienie się dokumentalnych pełnomocnictw, które już na pierwszy rzut oka były lipne, bo pisane cienkopisem rzekomo w 1946 r., kuratorzy, prawem kaduka uznawani przesz sądy, które nie zauważały wspomnianych wątpliwości. Mało tego, o sprawie domu, który stał się własnością męża obecnej pani prezydent w niejasnych nader okolicznościach pisał jeden z poczytnych tygodników w 2007 roku.
Nie jest też lokalną aferką jednego miasta. To po prostu nieprawda: podobne były w Łodzi (posadzono tam cała szajkę), Krakowie i wielu innych miastach. Wszystkie do pewnego czasu chronione przez zastanawiającą ślepotę urzędników, zdumiewającą łagodność prokuratury, wstrząsającą głuchotę sądów na poważne argumenty, mogące podważać działania reprywatyzacyjne.
Nie jest też zaniedbaniem prawnym „ojej, takie mamy prawo i nic z tym nie można zrobić”. Można było zrobić i to skutecznie, i to od dawna. Nic takiego się nie działo.
Nawet zresztą przy kulawym prawie, majaczącym o „świętym prawie własności”, które generowało przestępstwa i zbrodnie, można było robić coś, co choćby osłabiłoby krzywdzenie tysięcy ludzi wyrzucanym na bruk. Czemu prezydent Krakowa, Jacek Majchrowski, potrafił w rządzonym przez siebie mieście odwołać się do układów indemnizacyjnych, a w Warszawie tego nie zrobiono?
Odnoszę silnie umotywowane wrażenie, że próba dogłębnego zbadania fundamentów tej afery pokazać może jak bardzo było przegniłe państw od góry do dołu. Partie polityczne, władze samorządowe i centralne, organy ścigania, adwokatura.
Dlatego też jestem zdania, że należy poprzeć pomysł powołania sejmowej komisji śledczej do wyjaśnienia tej afery. Tak, wiem, sejmowe komisje śledcze w Polsce, przeciwnie niż w innych krajach, w swej roli zazwyczaj się nie sprawdzały. Wiem też, że PiS, jako się rzekło, będzie chciał potraktować komisję instrumentalnie, by ostatecznie pozbyć się konkurenta w postaci PO i przy okazji wyrównać rachunki za wszystko. Nie mam jednak zaufania do żadnej innej instytucji, która mogłaby się wziąć za wyjaśnianie tej sprawy. Bo może trafi się jakiś uczciwy parlamentarzysta, dla którego prawda będzie ważniejsza niż jego partyjny mandacik i kariera, która łatwo może być zwichnięta przy tej okazji? Może więcej niż jeden? Jeżeli to się nie uda, to trzeba się będzie pakować.