Prezes Pekao SA, Luigi Lovaglio, zarabia 758 333 tys. zł miesięcznie. Człowiekowi, zarabiającemu przeciętnie – czyli nieco poniżej średniej krajowej – cisną się na usta pytania o to, jak to możliwe, co takiego umie i robi pan Luigi, że dostaje tak absurdalnie wysokie wynagrodzenie; zaczyna się zastanawiać, na co w ogóle można wydać 750 tys. zł miesięcznie; ile można mieć samochodów, jachtów, domów i złotych zegarków; ile można zjeść kawioru i wypić szampana. Czasem myśli takiego człowieka zajdą dalej – zapyta, czym różni się żołądek pana Luigiego od żołądka pytającego? Po co mu przedpokój, w którym mogłaby zamieszkać cała moja rodzina? Jak to jest, że ktoś zjada na obiad moją miesięczną pensję? Czy naprawdę jego praca jest 300 razy bardziej potrzebna niż moja?
Wtedy odzywają się głosy oburzonych – człowieku zawistny, przestań zadawać swoje komunistyczne pytania! Kieruje tobą typową polska zazdrość, wstyd za to, że tobie nie udało się osiągnąć sukcesu i zostać prezesem Pekao SA, Kulczykiem albo Solorzem-Żakiem, nie udało ci się założyć własnej korporacji, bo byłeś leniwy, mało zdolny, roszczeniowy, a teraz chcesz sięgać do kieszeni tych, którzy wstawali wcześniej i pracowali wydajniej. No i zawsze pojawia się argument, że to nie twój bank, nie twoje pieniądze i w związku z tym – nie twoja sprawa.
Logika oburzonych obrońców miliarderów załamuje się, jeśli chodzi o finanse związkowe. Pieniądze NSZZ „Solidarność”, pochodzące z dobrowolnych składek członków „S”, zarobki szefa tej organizacji, który został demokratycznie wybrany i tak też może zostać odwołany, jego kwaterunek podczas podróży służbowych i wypoczynku są jak ośmiorniczki na talerzu Radosława Sikorskiego, kupowane za nasze podatki – z jakiegoś powodu mają status publiczny. Luksus z nagrody za pracowitość i „wizjonerstwo” zostaje zdegradowany do kompromitacji. Przy czym to, co nazywamy luksusem, nagle zmienia znaczenie – powiedzmy sobie szczerze, że 3-dniowych wczasów nad Bałtykiem raz na sześć lat nie traktowalibyśmy jako zbytku, gdyby udała się na nie przykładowo premier Kopacz albo prezes Kaczyński, nie mówiąc o Luigim Lovaglio.
Artykuł w „Newsweeku” to paszkwil, ze stawianych mu „zarzutów” Piotr Duda doskonale potrafi wybronić się sam, bo znaczna większość z nich jest wyssana z palca. Ale jeśli – z czym ja się absolutnie zgadzam – portfele mają być jawne, to czekam, kiedy otworzy pan swój, panie redaktorze Lis. Przy czym chyba bardziej zainteresują mnie wpływy niż to, w jakim sosie lubi pan kalmary.