W jednym z najpopularniejszych greckich kurortów przebywa obecnie ok. 7 tysięcy uchodźców. Domagają się zapewnienia schronienia i godnych warunków życia. Władze umieściły ich na stadionie. Tam właśnie doszło do pierwszych zamieszek. Na wyspę zostały sprowadzone oddziały specjalne.
Iskrą, która zapoczątkowała starcia była decyzja burmistrza wyspy Jorgosa Kiritsisa o zgromadzeniu 1,5 tys. migrantów na miejscowym stadionie. Wielu z nich znajduje się na Kos od kilku miesięcy. Władze wyspy nie zagwarantowały im praktycznie żadnej pomocy. Uciekinierzy koczują na plażach lub na prowizorycznych obozowiskach pod miastami. Brakuje im ubrań, leków i żywności. Spontaniczne akcje pomocowe organizują przebywający na wyspie turyści, jednak takie działania nie są w stanie zaspokoić potrzeb migrantów.
Zamiast pomocy, burmistrz Kiritis sprowadził na Kos specjalnie oddziały policji, które rozpoczęły brutalną pacyfikacje. Wcześniej migranci zablokowali jedną z głównych dróg prowadzących do stolicy wyspy. Regularne oddziały policji rozpędziły demonstrantów za pomocą pałek, gazu łzawiącego i gaśnic. Część zatrzymanych trafi prawdopodobnie do obozów, przypominających karne kolonie.
Na położoną zaledwie 4 kilometry od wybrzeża Turcji wyspę codziennie przybywa ok. 600-800 osób uciekających przed wojną, głodem i niedostatkiem, głównie z Iraku, Syrii i Jemenu. Na Kos przedostają się na pontonach lub prowizorycznych łodziach. Grecka straż graniczna tylko wczoraj wyłowiła z wody 329 migrantów, których kuter zatonął kilkaset metrów od brzegu wyspy.
Według danych ONZ do brzegów greckich wysp i kontynentalnej części kraju, tylko w tym roku przybyło ok. 124 tys. uchodźców. To o 750 proc. więcej niż w całym roku 2014.