Wystarczył jeden sondaż pokazujący przewagę Koalicji Europejskiej nad PiS, by tzw. opozycja uwierzyła, że wygraną w eurowyborach mają już w kieszeni. Nie zniechęcił ich do tego nawet wynik kolejnego badania opinii, opublikowany dzień później, w którym partia Kaczyńskiego znów pobiła liberałów na głowę. Ludzie ci po czterech latach braku dostępu do władzy są już jej tak spragnieni, że choćby samo jej wyobrażenie, pobożne życzenie podsunięte im przez zaprzyjaźnione z nimi media, wprowadza ich w odmienny stan świadomości. Jego niebezpieczeństwo polega głównie na tym, że łatwo można podjąć ekstatyczny lot ku słońcu, choć w rzeczywistości jest on skokiem w przepaść. Jednak w stosunku do nałogowców na głodzie argument z rzeczywistości zwykle nie jest przekonujący. Niech lecą.
Czy to nowa fala antyklerykalizmu, która uderzyła w PiS, sprawiła, że liderzy KE na tydzień przed wyborami postanowili nie robić dosłownie nic, by przekonać do siebie miliony niezdecydowanych? Nie żebym ich żałował – jest to zwyczajnie zastanawiające. Najgłupsze i najbanalniejsze z możliwych treści, jakie padły w przemówieniach na sobotnim marszu opozycji w Warszawie, sprawiają wrażenie, jakby ta formacja ciągle mentalnie tkwiła w erze sprzed października 2015 r., kiedy nie była jeszcze opozycją i kiedy niektórzy sweterkowicze z dzisiejszych przystawek byli jeszcze posłami. Ludziom pozbawionym elementarnego kontaktu ze światem realnym, niezdolnym do uczenia się i wyciągania wniosków lepiej za żadne skarby nie dawać okazji do sprawowania władzy w Polsce – a co dopiero w Europie.
Tusk nie wjechał na białym koniu niczym generał Anders, ale jak najbardziej wystąpił na wiecu w roli męża opatrznościowego – a dla niektórych nawet przedmiotu kultu. “Wyborcza” przedrukowała w całości jego wystapienie. Wystarczy przeczytać śródtytuły dodane przez redakcję, by nabrać adekwatnego pojęcia o tym, jakiego rodzaju bezmyślą posługuje się liberalna szajka: “Dlaczego ryzykować głos na kogoś, kto nie gwarantuje nam pozycji w UE?”, “Nie wierzcie malkontentom”, “To jest głosowanie na większe dobro” (sic!), “Jest nas więcej!” Czyli: ja, przewodniczący Rady Europejskiej wiem, ale nic nie powiem o dramatycznych problemach społecznych rozpadającej się UE zżeranej cynizmem plutokratów, postępującą pauperyzacją mas, spiralą zadłużenia, rosnącymi nierównościami, falą faszyzmu zalewającą kontynent, ani o miejscu waszego kraju w tej degrengoladzie, bo… bo PiS! Precz z kaczorem dyktatorem! Tusk równie dobrze mógłby wznosić hasła: “Je..ć biedę!”, “Fajnopolacy, jesteśmy cacy!” lub cokolwiek równie głupiego, co pozwoli części narodu poczuć się światlejszymi i lepszymi moralnie od mitycznego już “roszczeniowego elektoratu PiS, przekupionego pińcetplusem i przejadającego ich ciężko zarobione pieniądze”.
Tusk jest eurokołczem zawodowo zagrzewającym lemingi ogłupione “antypisem” do dalszego ślepego biegu i skakania do morza, nawet gdy już jak kamień lecą w dół. Kto wie, może po prostu o tym wiedzą i czują, że nie mają wyjścia? To sytuacja wręcz idealna dla fascynatów korporacyjnego kołczingu, czyli tresury ludzi szykowanych do tego, by z uśmiechem na ustach rzucali się na spotkanie z niewidzialną pięścią rynku. „Donek” po raz kolejny okazuje się w tym niezastąpiony. W sobotę Trzaskowski, Komorowski, Kwaśniewski próbowali się nim mierzyć, musieli jednak polec.
Słusznie zauważył niedawno Jan Sowa, że aby cokolwiek wywalczyć w polityce, zwłaszcza z pozycji niehegemonicznej, trzeba nie tylko biernie dopasowywać się do przekonań elektoratu, ale i umieć przekonać ludzi do czegoś nowego. PiS to gnoje i szkodniki, ale to akurat na przestrzeni lat przynajmniej im się udało. Trzódka Tuska dowodzi raz za razem, że w porównaniu z drużyną Kaczyńskiego są amatorami i mentalnymi niedojdami: nie udaje się? To jeszcze raz to samo!
Czas na finałowy wystrzał z armaty i to najcięższego kalibru. Grzegorz Schetyna pochwalił się prasie, co czyta: „Jestem historykiem, więc w naturalny sposób najczęściej sięgam po książki historyczne. Ostatnio czytałem przemówienia Reagana, biografię Margaret Thatcher, książkę o Izraelu »Naród start-upów«”. Można to chyba uznać za program KO dla kraju. Szczęśliwi są Polacy, jeżeli faktycznie nie czytają – a taki przecież refren gra zgrana płyta. Jedynie tym, że ludzie nie rozumieją co Schetyna gada, można tłumaczyć fakt, że jego komitet ma w sondażach więcej niż 7 procent.
Przecież na sobotnim wiecu ci “mężowie stanu”, rzekomo wierni “wartościom europejskim”, nawet nie mieli odwagi uderzyć w Kościół – po tym wszystkim, co się wydarzyło, co powiedziano w ciągu ostatniego tygodnia. To chyba oczywiste, że przerżną z PiSem wybory do Europarlamentu. A jesienne? No, a czy oni się czegokolwiek uczą?