To dobrze, że za rządów PiS została podniesiona minimalna stawka godzinowa i wzrosła płaca minimalna – wątpliwości co do tego dziś mogą mieć tylko najbardziej ślepi i głusi na rzeczywistość wyznawcy wolnego rynku. Dobrze, że ma rosnąć dalej i znakomicie, że problem wysokości pensji w Polsce stał się nagle jednym z powracających tematów kampanii. O tym, że Polki i Polacy pracują wydajnie, a zarabiają żenująco mało, krzyczą statystyki, pokazując, że przez niskie pensje już dziś nie ma chętnych do zawodów tak niezastąpionych, jak np. pielęgniarka. Głośno na alarm biły również związki zawodowe; pod hasłem „Polska potrzebuje wyższych płac” OPZZ maszeruje od lat. I od lat spotykają się z taką samą ścianą pogardliwego milczenia, niezależnie do tego, czy rządzą „liberałowie”, czy „prospołeczni patrioci”.
Świat pracy nie jest przez prawicowe rządy traktowany podmiotowo. Z zasady, niezależnie od tego, które skrzydło prawicy akurat zyskało przewagę. Nie może to ujść uwadze podczas ożywionej dyskusji o najnowszym przesłaniu prezesa. Kaczyński może i dał ostatnio przykład lewicy, radząc polskim drobnym wyzyskiwaczom, by zajęli się czymś innym, jeśli nie są w stanie godnie opłacać pracy najemnej. Ale posłuszny mu rząd dał również przykład, jak zignorować, zmieszać z błotem i złamać protest wielkiej i nieodzownej dla społeczeństwa grupy zawodowej, a potem dodatkowo ją upokorzyć, z rozmachem ogłaszając przyznanie podwyżki która, jeśli uważniej wczytać się w dokumenty, będzie obowiązywać tylko od września do grudnia 2019 r. Wcześniej był jeszcze protest rezydentów, zakończony złożeniem przez rząd obietnic bez pokrycia. Były wyliczenia, pokazujące, że Polska pozostaje królestwem śmieciówek. Niezliczone doniesienia z całego kraju o biznesmenach, którzy zakończyli działalność i zniknęli, zostawiając pracowników bez wypłat i świadectw pracy. I mrożące krew w żyłach historie Ukraińców, których „zaradni przedsiębiorcy” zatrudniali na czarno i w warunkach grożących śmiertelnym wypadkiem, bo czuli, że nawet w razie wpadki nie spotka ich szczególnie dotkliwa kara.
Aktywiści z centrali Związkowa Alternatywa zasugerowali dziś, by radykalnie zwiększyć kompetencje Państwowej Inspekcji Pracy, dać jej inspektorom uprawnienia automatycznego przekształcania fikcyjnych umów cywilnoprawnych w umowy o pracę i utworzyć dział prokuratorski, który mógłby reagować na szczególnie drastyczne przypadki łamania praw pracowniczych: niepłacenie wynagrodzeń, mobbing, łamanie podstawowych reguł BHP. Dopóki rządzący nie będą obok postulatów podnoszenia płac choćby rozważać takich rozwiązań, będziemy mieć do czynienia wyłącznie z doraźnym reagowaniem na patologie, które występują systemowo i najwyraźniej „prospołecznej prawicy” nie przeszkadzają. Można zresztą nawet obniżyć nieco wymagania: niech przedstawiciele władzy choćby usiądą do stołu ze związkowcami, i to nie z tymi, którzy z zasady im potakują. Niech pokażą, że interesuje ich głos samych pracowników, ich postulaty, ich pomysły. Odgórne kombinowanie, jakie przyznać świadczenia socjalne czy jakie prospołeczne gesty wykonać, by zdobyć głosy, to nie jest polityka propracownicza.
Bo jeśli wyższa płaca minimalna, powtórzę, to dobry pomysł, to w dłuższej perspektywie polskim pracownikom najbardziej pomogłoby podważenie poczucia bezkarności po stronie przedsiębiorców. Pamiętacie, jak po podniesieniu godzinowej stawki minimalnej część „zaradnych ludzi”, dotąd płacących pracownikom po 5 zł za godzinę, zastosowała się do nowych regulacji, ale równocześnie zażądała od zatrudnionych płacenia za odkurzacz czy strój służbowy? Tego, że nowe podwyżki przyniosą podobne wykwity kreatywności, jestem praktycznie pewna. Podobnie jak tego, że PiS się tym nie przejmie. Za to mamy mieć w Sejmie Lewicę…