1 września 2020 r. odsłonięto szczególną tablicę pamiątkową. Uhonorowano nią żołnierzy 1 Armii Wojska Polskiego, „uczestników bitwy o Berlin, walczących jako część Koalicji Antyhitlerowskiej w dzielnicach Charlottenburg i Tiergarten, o wyzwolenie Polski i Europy od faszyzmu”. Nie, to nie Instytut Pamięci Narodowej zgodził się choć jednego dnia odpuścić narrację o tym, że w 1945 r. nie było żadnego wyzwolenia i postawić w centrum historycznej refleksji kogoś innego niż narodowców i „wyklętych”. Skromny pomnik stanął przy Ernst-Reuter-Platz, dwa kilometry w linii prostej od Kolumny Zwycięstwa, gdzie polscy żołnierze zawiesili 2 maja 1945 r. biało-czerwoną flagę, pięć kilometrów od Reichstagu.
Stanął przy zielonym rondzie z fontanną, otoczonym przez nowoczesne budynki. Tu zaczyna się kompleks budynków Uniwersytetu Technicznego: wiosną 1945 r. prawdziwej fortecy na drodze do centrum i Kancelarii Rzeszy. Ale kto nie zna tej historii, nie domyśli się, że 75 lat temu dzielnica Charlottenburg przypominała raczej morze gruzów. I to jeszcze przed ostatecznym starciem o Berlin; w listopadzie 1943 r. została zbombardowana przez RAF. Rajd w nocy z 22 na 23 listopada 1943 r. dowódcy brytyjskiego lotnictwa uznali za najbardziej efektywny ze wszystkich nalotów na stolicę III Rzeszy. Dzięki idealnej pogodzie bombardującym udało się zniszczyć zabudowę dzielnic położonych na zachód od centrum w takim stopniu, że jednej nocy 175 tys. berlińczyków straciło dach nad głową. O tamtych wydarzeniach przypomina w Berlinie wiele znaków – zdjęcia dawnej zabudowy w metrze, fotografie całych kwartałów mieszczańskich kamienic wprost w terenie, tam, gdzie nigdy ich nie odbudowano, i wreszcie pomnik najbardziej monumentalny: Kościół Pamięci Cesarza Wilhelma w pobliżu ulicy Kurfürstendamm, pozostawiony w postaci trwałej ruiny, symbolu pojednania.
O tym, jak w 1945 r. Niemcy aż do samej śmierci Führera zażarcie bronili Berlina, odwiedzający miasto dowiedzą się mniej. Natomiast udział Polaków w operacji berlińskiej, wspólnie z armią radziecką, w pamięci zbiorowej niemalże nie istnieje.
Walka o każde okna
Walczyło ich bezpośrednio przy zdobywaniu miasta dwanaście tysięcy, zginęło dwa tysiące, osiem tysięcy odniosło rany. – Niemcy nadal walczyli, tak jakby to nie był rok 1945 i koniec wojny. Bić się trzeba było nie tylko o domy i ulice, ale o drzwi, okna i kominy na dachach. Oberwać po głowie można było z każdej strony, a najczęściej z tyłu i góry. Próby natarcia ulicami nie dały rezultatów i pułk przeszedł do natarcia przez domy i podwórza, przebijając przejścia w murach, niszcząc oddzielne punkty oporu i strzelców wyborowych – pisał Zygmunt Duszyński, polski żołnierz 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, wspominając zażarte walki na ulicach Spandau.
Opanowanie przez polskich żołnierzy zabudowań politechniki, stacji Ogród Zoologiczny wraz z torami kolejowymi pozwoliło przerwać centralny pierścień obrony Berlina. Polskie i radzieckie oddziały opanowały Tiergarten i wyszły na tyły Reichstagu. Natarcie na centrum Berlina ze wszystkich kierunków stało się możliwe. 2 maja pierwszy raz dowódcy niemieckiej obrony poprosili o możliwość kapitulacji. Tego samego dnia polscy żołnierze wciągnęli biało-czerwoną flagę na Kolumnę Zwycięstwa.
W 1972 r. w Berlinie Wschodnim odsłonięto Pomnik Polskiego Żołnierza i Niemieckiego Antyfaszysty, dwie szare kolumny oplecione wspólną flagą. Data nie była przypadkowa: w chwili polepszenia polsko-niemieckich stosunków monument, stworzony przez czwórkę rzeźbiarzy, po dwie osoby z każdego kraju, miał sprzyjać dalszemu ociepleniu, przypominając, że nie każdy Niemiec sympatyzował ze zbrodniczą ideologią nazizmu. W 1995 r. zmodyfikowano tablice na pomniku i odsłonięto go po raz drugi; niemniej, podobnie jak kilka innych monumentalnych upamiętnień z czasów NRD, w zjednoczonym Berlinie wojenny kompleks pomnikowy położony daleko od centrum stał się głównie miejscem aktywności ulicznych twórców graffiti i miłośników trików deskorolkowych.
Odsłonili pomnik żywi świadkowie historii: m.in. pułkownik Józef Koleśnicki walczący w 1945 r. w 5. Batalionie Artylerii Ciężkiej i Elżbieta Sadzyńska, wdowa po kościuszkowcu, wcześniej ofiara hitlerowskich akcji wysiedleń z tzw. Kraju Warty, sekretarz generalny Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych.
Pamięć i walka
– Przy pamiętaniu i upamiętnianiu ważne są trzy elementy – mówił 1 września burmistrz Reinhard Neumann. – Pierwszy: to, co było. Drugi: teraźniejszość. Walka przeciw wszystkim formom wykluczenia, przeciwko rasizmowi, antysemityzmowi, homofobii, wszelkim formom dyskryminacji. Trzeci: perspektywa na przyszłość. Musimy działać w szkołach, na uniwersytetach, by nigdy więcej nie było przemocy.
Polityk SPD zakończył swoje wystąpienie okrzykiem: Nigdy więcej wojny! Nigdy więcej faszyzmu!
To „nigdy więcej” zabrzmiało jeszcze kilka razy, niejako na przemian z podziękowaniami za wyzwolenie. Dziękował przedstawiciel studentów Uniwersytetu Technicznego, odczytano list od wiceprzewodniczącego Międzynarodowego Komitetu Sachsenhausen, wyrażającego i wdzięczność, i pewien żal za to, że upamiętnienie Polaków, którzy wspólnie z żołnierzami radzieckimi otworzyli bramy tego obozu, powstaje dopiero teraz. – Jako antyfaszyści i antyfaszystki pamiętamy o morderczej polityce wobec Polski, o Intelligenzaktion, o rzezi Woli, wymordowaniu polskich Żydów – jeśli podać tylko kilka przykładów – mówiła reprezentantka stowarzyszenia byłych więźniarek Ravensbrück, córka i wnuczka więźniarek. Przypomniała o tym, że największą grupą wśród ofiar tego obozu były obywatelki Polski, a potem zaznaczyła, jak wielkie znaczenie miała w obozie solidarność i pomoc wzajemna, dzięki której wiele kobiet, skazanych na zagładę, mogło przetrwać.
Antyfaszystów z Razem martwią doniesienia z Polski, świadczące o tym, że tam uprzedzenia nie są bynajmniej w odwrocie: gdyby było inaczej, muzułmańska dziewczyna z Moabitu, dzielnicy, w której mieszka Jankiewicz, nie zostałaby zaatakowana za to, że miała na głowie chustę. – Nic nie jest dane raz na zawsze, trzeba walczyć – mówi działacz.
To swoiste echo słów pułkownika Józefa Koleśnickiego, który zabrał wcześniej głos w imieniu kombatantów. Nie było w jego krótkim wystąpieniu gniewu ani historycznego rewanżyzmu. – Współczujemy wam cierpień zadanych wam przez władze III Rzeszy – zwrócił się do niemieckich słuchaczy. – Uczynimy wszystko, aby ten znak pamięci o wojennej ofierze polskich żołnierzy w walkach o Berlin był przyjęty jako gest życzliwości w nowym układzie powojennego polsko-niemieckiego sąsiedztwa – zadeklarował.
Żywa historyczna dyskusja
Zanim jeszcze odsłonięto tablicę i złożono wieńce, po burmistrzu Charlottenburga przemówił polski ambasador Andrzej Przyłębski. Podziękował władzom dzielnicy za „bardzo ciekawą inicjatywę”. Podkreślił, że skoro miejscowa ludność postanowiła upamiętnić żołnierzy, którzy niegdyś wkraczali do niej jako wrogowie, razem z armią radziecką, znaczy to, że po Polakach pozostało jednak dobre wspomnienie, co przecież wcale nie jest oczywiste.
Dodatkowo zebrani mogli dowiedzieć się od polskiego dyplomaty, że na temat roli odegranej przez Ludowe Wojsko Polskie, czyli również przez 1 Armię WP, toczy się obecnie w Polsce żywa historyczna dyskusja. Nie chodzi o samo zdobycie Berlina i przyczynienie się do obalenia nazistowskich rządów, ale o rolę odegraną przez te wojska na terytorium Polski. – Nie zawsze była to szlachetna rola – zaznaczył ambasador.
Żeby niemieccy słuchacze nie poczuli się już zupełnie skołowani, doprecyzował, że kontrowersje dotyczą dowództwa armii, a zwykłych żołnierzy upamiętnić jednak można, nawet trzeba, bo, jak zauważył prezydent Andrzej Duda, krew przelana przez Polaków idących ze wschodu i zachodu ma i tak tę samą barwę.
Szkoda, że na tej konstatacji pan ambasador nie poprzestał.