Zwolennicy wolnego rynku lubią powtarzać, że wzrost produktywności w gospodarce kapitalistcznej przekłada się na wzrost płac pracowników. W USA było tak do połowy 70-tych, kiedy zaczęto wdrażać neoliberalne reformy. Od tego czasu pracownicy otrzymują coraz mniejszą część tego co wypracowują.
„Przypływ podnosi wszystkie łodzie” – głosi jeden z głównych kapitalistycznych sloganów propagandowych. Struktura podziału bogactwa w ramach gospodarki Stanów Zjednoczonych pokazuje jednak, że hasło to można włożyć pomiędzy bajki. Według danych przedstawionych przez Economic Policy Institute, od roku 1973 roku wzrost produktywności w Stanach Zjednoczonych zaczął drastycznie wyprzedzać wzrost wynagrodzeń. Od tego czasu podniosła się o 72,2 procent, natomiast godzinowa płaca pracownika zatrudnionego w sektorze prywatnym wzrosła jedynie o 9,2 proc., przy uwzględnieniu wskaźnika inflacyjnego. Oznacza to, że mimo iż Amerykanie pracują wydajniej niż kiedykolwiek, owoce ich pracy są zagarniane przez właścicieli przedsiębiorstw.
Autorzy raportu Josh Bivens i Lawrence Mishel nie mają wątpliwości – stworzenie tak szerokiej przepaści niesprawiedliwości społecznej zostało wygenerowane w wyniku decyzji politycznych. Wśród przyczyn wymieniają sukcesywne obniżanie podatków dla osób generujących najwyższe dochody i osłabienie roli związków zawodowych. Eksperci z EPI postulują powrót do polityki połączenia wzrostu wydajności produkcji ze wzrostem płac, która obowiązywała w USA od końca lat czterdziestych do początku lat siedemdziesiątych. „Wzrost płac jest kluczem do zatrzymania wzrostu nierówności dochodowych, zwiększenia mobilności społecznej, redukcji ubóstwa, zwiększenia dochodów klasy średniej i ogólnego bezpieczeństwa ekonomicznego społeczeństwa” – czytamy w artykule „Understanding the Historic Divergence Between Productivity and a Typical Worker’s Pay”