Site icon Portal informacyjny STRAJK

Yanis się znudził

Dziesięć dni temu w tym miejscu, z pensjonarską cokolwiek egzaltacją, gratulowałam Grekom referendalnego zwycięstwa „Oxi”; „odwagi i lojalności wobec pierwszego od lat rządu, który bezapelacyjnie stoi po ich stronie i robi to, do czego został wybrany”. Jak coś jest zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe, to przeważnie nie jest prawdziwe. Tak się stało i w tym przypadku. Tak uwielbiany przez lewaków świata całego rząd Syrizy ugiął się i przyjął warunki, do odrzucenia których został zobowiązany – czyniąc to z pomocą tych wszystkich partii, przeciwko którym został wybrany.

Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że gra była nierówna. Napawająca polskich komentatorów szczególną dumą „wielka zasługa Donalda Tuska”, który nie dopuścił do zerwania negocjacji,  czyni go kolejnym polskim premierem współodpowiedzialnym za tortury. Po 14 godzinach maltretowania Tsiprasa, o 6 nad ranem, premier Grecji gotowy był opuścić salę, ale wtedy Dar Polski dla Europy ogłosił, że „nikt stąd nie wyjdzie” – i po kolejnych trzech godzinach akcji, której nieoficjalne opisy rozciągają się od „waterboardingu” do „ukrzyżowania”, lider Syrizy podpisał wszystko, co podłożyli mu do podpisania. 17 godzin katowania przez trzydziestu oprawców miewa wpływ na ludzi.

Źródło klęski Tsiprasa, Syrizy – i, w istocie rzeczy, Grecji – tkwi, jak sądzę, w kapitulacji Yanisa Varoufakisa. Jego dymisja jest zrozumiała – podjął tę decyzję w postreferendalną noc, kiedy sześcioosobowe kierownictwo partii po raz kolejny odrzuciło jego wniosek o podjęcie przygotowań do wyjścia ze strefy euro (tłumaczy to w wywiadzie dla „New Statesman”) – ale nie czyni to jej wybaczalną. W odróżnieniu od Tsiprasa, 41-letniego inżyniera od planowania przestrzennego, Varoufakis ma wiedzę, doświadczenie i , za przeproszeniem, jaja, niezbędne do obrony Grecji przed eurokracją. Jego obowiązkiem było pozostanie w rządzie Syrizy i stanie na straży wierności partii wobec wyborców – jego wyniosła dymisja i efektowne, ale nic niekosztujące głosowanie przeciw rządowi w środową noc niewiele znaczy.

W 2000 roku robiłam w Pradze reportaż z historycznej zadymy antyglobalizacyjnej. Jeden z jej uczestników opowiadał mi przebieg starć z policją: na czele tłumu szedł słynny włoski oddział „tutti bianchi” – ubrani na biało bojownicy wyposażeni w ochraniacze, tarcze, kaski, maski przeciwgazowe, wyspecjalizowani w stawianiu oporu wszelkim odmianom ZOMO. „Tutti bianchi wytrzymali osiem uderzeń psiarni, a potem im się znudziło i sobie poszli” – wspominał pogodnie mój rozmówca.

15 lat minęło, a my nadal jesteśmy w tym samym miejscu.

Exit mobile version