Kilka tygodni temu w rosyjskim popularnym talk show „Prawo głosu” na kanale TVC młody polski nacjonalista Tomasz Maciejczuk dostał po twarzy. To nie pierwsza jego przygoda z krewkimi rosyjskimi rozmówcami, parę miesięcy temu zdarzyło się już coś podobnego, na dodatek wyrzucono go z programu na żywo.
Rosyjski internet oszalał ze szczęścia, że ktoś nareszcie w praktyce pokazał człowiekowi, przedstawianemu jako reprezentatywny członek polskiej opinii społecznej, jak oceniane są jego wypowiedzi. Nie ma też wątpliwości, że oglądalność programu skoczyła zauważalnie, co przełożyło się na zwiększone zainteresowanie reklamodawców.
Tomasz Maciejczuk, definiujący się jako nacjonalista, nie skrywający swych prościutkich, ale wyrazistych poglądów, do stanowiska „dyżurnego Polaka” w rosyjskich mediach dochodził niedługo, ale barwnie. Zaczął od wyjazdów do Donbasu, by wspierać Ukraińców walczących przeciwko separatystom z Doniecka i Ługańska. Relacjonował konflikt z ukraińskiej strony i jako wolontariusz dostarczał pomoc z Fundacji Otwarta Polska. Po konflikcie z Fundacją i konstatacji, że po stronie ukraińskiej walczą ludzie z poglądami bliskimi nazistowskim oraz ogłoszeniu tego publicznie, otrzymał zakaz wjazdu na Ukrainę na lat 5, z czego nie omieszkał zrobić sztandaru własnej uczciwości i nieledwie bohaterstwa. Maciejczuk zaczął wówczas pojawiać się w rosyjskich programach telewizyjnych. Komuś widocznie przyszło do głowy, że skoro młody (28 l.) człowiek mówi źle o Ukrainie, to z automatu będzie chwalił Rosję. Bardzo ten ktoś się pomylił.
Innym „dyżurnym Polakiem” rosyjskich mediów jest Jakub Korejba, niegdyś dziennikarz polskiej edycji „Newsweeka”, z którym magazyn rozstał się po tekście opublikowanym na stronie RIA Nowosti. Korejba udowadniał w nim, że Polska szkoliła demonstrantów walczących z milicją na kijowskim Majdanie. Rosjanie zaproponowali mu wówczas pracę oraz mieszkanie w Rosji. Prawdopodobnie skorzystał z tej propozycji, podejmując pracę na jednej z wyższych uczelni w Moskwie. Korejba pojawia się równie często w rosyjskiej TV, jak jego młodszy kolega. Ich wypowiedzi niemal za każdym razem wywołują burzę w rosyjskiej przestrzeni informacyjnej.
Obaj panowie mówią podczas tych audycji rzeczy, którymi obrażali najświętsze dla Rosjan wartości i pojęcia. Nie o to chodzi, że używali argumentów krytycznych wobec polityki rosyjskiej czy ich władz. Rosjanie mają grubą skórę i są dobrze wyszkolonymi zawodnikami w takich przepychankach. Rzecz w tym, że jest pewna grupa pojęć, która w najgorętszych nawet dyskusjach w Rosji nie jest traktowana jako argument, ponieważ dyskwalifikuje rozmówcę i stawia go poza nawiasem ludzi przyzwoitych. Powiedzenie swojemu rosyjskiemu rozmówcy, że jego przodkowie, którzy walczyli w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej to „czerwoni faszyści” jest czymś niesłychanym. Nie ma żadnych podstaw, by mniemać, że obaj – Maciejczuk i Korejba, tego nie wiedzą. Wiedzą oczywiście. Mimo tego brną w sformułowania określające ich w rosyjskiej przestrzeni medialnej jako ludzi pozbawionych elementarnej kultury, taktu i człowieczeństwa. To, co mówią obaj wspomniani dziennikarze brzmi mniej więcej tak, jakby w naszej telewizji niemiecki dziennikarz przekonywał nas, że Maksymilian Maria Kolbe zmarł z przejedzenia i nadużywania wysokoprocentowych trunków, a w Katyniu oficerowie umierali na choroby weneryczne wynikające z rozpustnego życia w rosyjskich sanatoriach.
Grają wyznaczone role i nie ma żadnego znaczenia, czy otrzymują za to jakieś wynagrodzenie, czy też robią to w czynie społecznym. Chodzi o to, co jest istotą tej wyjątkowo obrzydliwej gry.
Dla wielomilionowej widowni tych popularnych programów najważniejsze jest, że obaj podpisywani są jako „polscy publicyści”, a ich zdanie odbierane jest jako reprezentatywne dla wszystkich obywateli Polski. Kiedy słabiej wyrobiony rosyjski widz, a takich jest przytłaczająca większość, bo nikt nie ma obowiązku się znać na zawiłościach tworzenia telewizyjnych programów i zapewnienia ich atrakcyjności, słyszy wypowiedzi będące dla niego świętokradztwem, to pierwszą reakcją jest gniew, a potem nienawiść. Nie do autorów specjalnie prowokacyjnych tekstów, tylko do Polaków jako całości.
Ktoś w rosyjskich mediach zdecydował, że właśnie Polacy staną się synonimem chamstwa i braku szacunku dla rzeczy świętych dla Rosjan. Reakcje w rosyjskim internecie dowodzą, że pomysł ten udał się znakomicie. Obaj generują powszechną nienawiść do Polaków, szeroko rozumianego Zachodu, Unii Europejskiej i NATO. To, jako się rzekło, gra, nie tylko obrzydliwa, ale też głupia i nad wyraz niebezpieczna. Chętnie dowiedziałbym się, jakie cele naprawdę przyświecają organizatorom i pomysłodawcom tych rosyjskich programów, w których kształtuje się tak silne negatywne emocje w stosunku do Zachodu, a którego reprezentantami są Polacy. Wspomniani Polacy chętnie biorą w niej udział.
***
Jest jeszcze jedna grupa, na którą chętnie powołują się rosyjskie media. To polscy nacjonaliści i ich pochodne. Często przywoływany jest Robert Winnicki, część rosyjskich dziennikarzy lubi powoływać się na Janusza Korwin-Mikkego. Zanim aresztowano lidera partii Zmiana, Mateusza P., również i ta organizacja miała swoje stałe miejsce w rosyjskim medialnym głównym nurcie i zresztą do dziś ją ma.
Jedna uwaga na marginesie: na boku zostawiam tutaj ponad roczny już areszt lidera Zmiany. Ma on wszelkie cechy aresztu wydobywczego, a prokuratura, która trzyma podejrzanego tak długo i nie jest w stanie przedstawić żadnych dowodów jego winy, kompromituje się, tak jak i cały polski wymiar sprawiedliwości.
Niemniej trzeba jasno powiedzieć, że prorosyjskie działania Zmiany i polskich nacjonalistów były planowane i wykonywane tak, że stawały się karykaturą poparcia, jakim rzekomo cieszy się w tych środowiskach Rosja. I jeśli chodzi o Polskę, to przynosiły efekt odwrotny do zamierzonego. Ale chodziło przecież nie o polską opinię publiczną, tylko o rosyjską. A tam osiągnięto dzięki temu zakładany cel: oto wywołano wrażenie, że tylko ta grupa polskich polityków i aktywistów prawdziwie i szczerze sprzyja rosyjsko-polskiemu i europejskiemu porozumieniu, że reprezentują nie tylko szeroki horyzont politycznych swoich koncepcji, ale też w istocie są jedynymi w Polsce, z którymi warto rozmawiać i z nimi należy budować jak najściślejsze relacje. Podobnie przedstawiany jest Janusz Korwin-Mikke. Jego prorosyjskość jest miła dla ucha rosyjskiego odbiorcy.
Dobrze charakteryzuje ten typ myślenia wydarzenie z września 2016, kiedy na Uniwersytecie Warszawskim odbyła się konferencja pt. „Rola i znaczenie Federacji Rosyjskiej we współczesnej Europie”. Po długim okresie chłodu bliskiemu zera absolutnego w polsko-rosyjskich reakcjach takie wydarzenie miało swoją znaczna wagę tym bardziej, że wśród organizatorów widniały i nazwiska naukowych autorytetów jednej i drugiej strony oraz poważane instytucje. Pod koniec konferencji został poproszony o zabranie głosu wcześniej niezapowiedziany dyskutant, Robert Winnicki. To były przewodniczący Młodzieży Wszechpolskiej, przewodniczący Ruchu Narodowego, zatem związany z organizacjami, których skrajnie nacjonalistyczny i ksenofobiczny profil nie ulega wątpliwości dla nikogo, kto jest choć trochę zorientowany w polskim życiu publicznym.
Jest rzeczą niezwykle interesującą, że rosyjskie media ochotnie przywołują wypowiedzi i działania polskich polityków oraz aktywistów organizacji, których poglądy sytuują ich na pozycjach nieakceptowanych przez ludzi o minimalnej wrażliwości społecznej. Tylko o tym media rosyjskie nie informują.
***
Popatrzmy jednak na to zjawisko z nieco innej strony. Otóż Rosjanie rozmawiają z tymi, z którymi da się rozmawiać. Jak sądzę, są dość dobrze zorientowani, kogo w istocie reprezentują zapraszani z Polski goście. Problem polega na tym, że wszelkie inne siły polityczne w Polsce odmawiają dialogu, uważając widocznie, że da się on zastąpić rusofobicznymi argumentami. Deprecjonując stronę przeciwną czynią jakiekolwiek kontakty niemożliwymi. Na tle europejskich elit politycznych Polska rzetelnie zapracowała sobie na markę skrajnie nieelastycznego, ogarniętego nienawiścią kraju. Wyglądamy tak, jakby do klubu dżentelmenów wpuszczono nagle grupę pijanych buraków z wiejskiego wesela, którzy za jedyną formę kontaktu uznają okładanie się krzesłami. I tak też jesteśmy postrzegani. Nikt nas więc nie dopuści do jakiegokolwiek forum, na którym obradować będą o miejscu Rosji w Europie (a przecież to już zaczyna mieć miejsce), ponieważ nie wpuszcza się świrów na salony, bo zepsują całą uroczystość.
Rosjanie chętnie pomagają w takim postrzeganiu naszego kraju – nieprzewidywalnego i niegodnego zaufania, bo im to po pierwsze ułatwiamy, pielęgnując rusofobię w mainstreamie tak z liberalnej, jak i prawej strony, a po drugie oddając pole w rosyjsko-polskich relacjach nacjonalistom i ich popłuczynom.